Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Za nami burzliwy okres w polskim żużlu. Już dawno proces licencyjny nie dostarczył takich emocji. Jak duża jest obecnie w pana ocenie skala problemów finansowych polskich klubów?
Andrzej Rusko, prezes Betard Sparty Wrocław: Niczym pana nie zaskoczę. Uważam, że sytuacja finansowa w polskim żużlu nie jest najlepsza. Tylko część klubów reguluje na bieżąco swoje zobowiązania. Pozostałe mają bardzo duże zaległości wobec kontrahentów, a zawodnicy na swoje wynagrodzenia czekają wiele miesięcy. A pamiętajmy, że proces licencyjny wymusza na działaczach zapłatę tylko części środków w określonych terminach. Główny problem polega jednak na czymś innym. Kondycja finansowa klubów, które zgłaszają się do rozgrywek, nie jest dokładnie audytowana.
Czego brakuje zatem w audytach?
Nikt nie sprawdza, czy kluby podołają finansowo zaciągniętym zobowiązaniom i czy dają gwarancję bieżącej wypłacalności. O wytrzymałości łańcucha decyduje najsłabsze ogniwo. Podobnie wartość ligi ocenia się przez pryzmat wszystkich uczestników rozgrywek. Słabość jednego klubu uderza w pozostałe. Musimy o tym pamiętać, jeżeli chcemy być najlepszą ligą świata.
Co powinno się zatem zmienić w kwestii audytów?
Obecny audyt jest sztampowy. W skrócie chodzi o to, że komisja licencyjna sprawdza, czy są zapłacone faktury wobec zawodników i innych kontrahentów, czy nie ma kapitałów ujemnych. Dokonywana jest też aktualna ocena sytuacji finansowej i to tyle. Według mnie powinno się sprawdzać, czy klub będzie w stanie podołać swoim zakładanym wydatkom i regulować je na bieżąco. Powinniśmy poprosić o wsparcie doświadczonego bankowca albo zespół bankowców, którzy dokonają oceny, podobnej jak przy udzielaniu kredytu. Gwarantuję, że będzie to bardzo ważna wiedza ekspercka, która wspomoże pracę komisji licencyjnej. Wtedy bardziej będziemy odnosić się do przyszłości, weryfikować działania klubu pod kątem jego możliwości finansowych. Działanie prewencyjne to szansa na przywrócenie stabilności finansowej klubów. Obecnie zajmujemy się gaszeniem pożarów. Uważam, że lepiej zapobiegać niż leczyć.
ZOBACZ WIDEO: Czy to powód słabszej formy Janowskiego? Zawodnik odpowiada
Co poza bardziej rzetelnymi audytami? Czy w pana ocenie potrzebne są również zmiany regulaminowe, które ograniczą wydatki? Mam na myśli KSM, salary cap lub wycofanie zawodnika U24 czy jednego z obowiązkowych polskich seniorów.
Jestem zwolennikiem salary cap, ale najpierw musimy wprowadzić niezbędne procedury. Jeżeli pójdziemy w kierunku sprawdzania możliwości klubów do wywiązywania się z przyjętych zobowiązań, to salary cap jest idealnym rozwiązaniem. Oczywiście, przy dokładnym audytowaniu możliwości finansowych klubów i rygorystycznym przestrzeganiu ustalonych zasad. Przecież 13 milionów zobowiązań Stali Gorzów nie powstało w ciągu jednego sezonu. Ten dług był przenoszony z roku na rok i wcześniej powinien być zauważony. Jestem pełen podziwu dla nowego zarządu tego klubu, że chce uporządkować tę niełatwą sytuację i podjął takie wyzwanie.
Dlaczego uważa pan, że salary cap to najlepsze rozwiązanie?
Podobne rozwiązania funkcjonują w najlepszych ligach zawodowych na świecie jak NBA czy w europejskich rozgrywkach sportowych. Przykładowo problem z zatwierdzaniem zawodników ma dziś FC Barcelona, bo nie pozwala na to jej sytuacja finansowa. Tak musi działać nasza komisja licencyjna. Policzyć koszty i sprawdzić, czy klub dysponować będzie środkami finansowymi na realizację kontraktów zawodników. Zastanawiam się, co zrobimy jeśli się okaże, że jakiś klub w maju lub czerwcu nie będzie mieć środków na regulowanie swoich bieżących zobowiązań? To uderzy w całą ligę. Przecież nie wyrzucimy go z rozgrywek w trakcie sezonu, bo to zrujnowałoby wizerunek najlepszej ligi świata. Salary cap ma rację bytu, jeśli będziemy dokładnie analizować sytuację finansową klubów.
Nie ma pan wrażenia, że salary cap to rozwiązanie, które kluby mogą łatwo ominąć? Przecież można dopłacać zawodnikom pieniądze na podstawie dodatkowych umów sponsorskich.
Ma pan rację i musimy na to znaleźć rozwiązanie. Przykładowo zobowiązać zarządy klubów do złożenia osobistych gwarancji przestrzegania obowiązujących przepisów. Tego samego powinniśmy zażądać od zawodników. Ważne jest jednak, jakimi to będzie obłożone sankcjami. Nie wystarczy karać finansowo, bo to nie przyniesie efektu. Oszustwo powinno być karane wyrzuceniem z PGE Ekstraligi na rok, dwa lub dłużej. Wtedy będziemy mieć prawdziwe salary cap.
Mieli 13 mln długu, a kusili Janowskiego?!
Jeśli jesteśmy już przy kontraktach zawodników, to chciałem zapytać, co sądzi pan o tym, żeby kontrakty żużlowców były jawne?
Jeśli przyjmiemy wszystkie rozwiązania, o których rozmawiamy, to nie mam nic przeciwko. Najważniejsze, żeby wynagrodzenia żużlowców w danym klubie były uzależnione od jego realnych możliwości finansowych. Nie może być bowiem tak, że zadłużony na 13 milionów klub proponuje nierynkowy kontrakt Maciejowi Janowskiemu, co pośrednio zmusza nas do zaciągania dodatkowych, nieplanowanych zobowiązań. Tymczasem dotarł do nas niejeden taki sygnał.
Chwileczkę, jeśli dobrze rozumiem, to próbuje pan powiedzieć, że zamieszanie wokół przyszłości Macieja Janowskiego w Betard Sparcie wynikało z oferty, którą złożyła mu zadłużona po uszy Stal Gorzów?
Dokładnie tak. Mamy powody przypuszczać, że na przełomie sierpnia i września właśnie stamtąd napłynęła nierynkowa propozycja dla Macieja Janowskiego. Takie trafiły do nas informacje. Musiałem to potraktować poważnie, choć nie kryłem zaskoczenia. Nie wiem, czy to było specjalne działanie. W latach 90-tych takie kosmiczne propozycje były praktykowane tylko po to, żeby zmusić konkurencję do większych wydatków i w ten sposób podkopać jej finanse. Mówię o tym, żeby pokazać panu, jak nie powinien funkcjonować system.
A co sądzi pan o pomysłach na szukanie oszczędności? Część prezesów domaga się likwidacji U24 Ekstraligi. Wiele wskazuje na to, że do tego dojdzie.
Trudne pytanie. Nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Mógłbym powiedzieć jak Lech Wałęsa, że są plusy dodatnie i ujemne.
Więcej jest dodatnich czy ujemnych?
Byłem przeciwny U24 Ekstralidze kiedy powstawała. Teraz nie jestem już tak jednoznacznie na nie. Uważam, że powinniśmy działać z głową. Najpierw należy dokonać oceny realizacji zakładanych celów i poniesionych kosztów. Weszliśmy w ten projekt, ktoś go wymyślił i wziął za niego odpowiedzialność. Teraz spokojnie powinien móc go rozliczyć. Sparta w ubiegłym roku w poważny sposób podeszła do tego projektu. Mocno dosprzętowiliśmy wszystkich naszych młodych zawodników, co umożliwiło im rywalizację z najlepszymi w tych rozgrywkach. Szesnastoletni, siedemnastoletni juniorzy na pewno na tym skorzystali, bo zdobywali doświadczenie na ekstraligowych torach. Czas pokaże czy miało to sens.
Jeśli jesteśmy przy chodzeniu raz w lewo, a za chwilę w prawo, to podobnie sytuacja wygląda z zagranicznym juniorem. Najpierw słyszeliśmy, że wszystko jest przesądzone i przepis wchodzi od sezonu 2026, a teraz docierają do nas głosy, że niekoniecznie.
To są dla mnie doniesienia medialne i nie jestem w stanie zweryfikować ich prawdziwości. Nie uderzam jednak w media. Możliwe, że tak rzeczywiście jest. Myślę, że dopuszczenie zagranicznego juniora w PGE Ekstralidze jest wymogiem chwili. Nikomu to nie zaszkodzi, a wielu klubom pomoże. Takie rozwiązanie już obowiązywało i z tego okresu mamy kilku bardzo dobrych polskich żużlowców, takich jak Maciej Janowski, Piotr Pawlicki, Patryk Dudek. Oni są najlepszymi przykładami, że zagraniczny junior nie zatrzymał ich karier. Wtedy skorzystali także żużlowcy zagraniczni jak Tai Woffinden czy Emil Sajfutdinow. Może byśmy ich nie poznali, gdyby nie ich występy w polskiej lidze.
Czy ja dobrze rozumiem? Sugeruje pan, że Sajfutdinow i Woffinden nie zrobiliby wielkich karier, gdyby nie mogli jeździć w Polsce na pozycjach juniorskich?
Nie wiem. To zależy, jakie pieniądze mieliby do dyspozycji. Dziś w żużlu jest tak, że o prawie wszystkim decyduje sprzęt. Niedawno tak samo wyglądała Formuła 1, zanim wprowadzono limity. Były dwa zespoły, które się ścigały, a cała reszta stanowiła dla nich tło. W końcu ktoś poszedł po rozum do głowy i postanowił wyrównać rywalizację. W żużlu sprzęt to obecnie 70 – 80 proc. sukcesu. I nie czuję się w tej opinii odosobniony. Zakładam, że myśli tak wiele osób, które zna żużel i jest w nim od lat. Na początku swojej sportowej drogi, czyli w wieku juniorskim, właściwy rozwój mają zapewniony tylko żużlowcy z odpowiednim zapleczem finansowym. Jest to najczęściej wsparcie rodziny i pojedynczych sponsorów. Takie są realia. Sporo narzekamy na to, że żużel na świecie umiera, ale to przede wszystkim efekt bardzo wysokich kosztów jego funkcjonowania. Niewielu dzisiaj stać na początku sportowej drogi, żeby płacić 500 zł za oponę, która jest do wyrzucenia po dwóch biegach.
Może nagłe wycofanie się z zagranicznego juniora to efekt zamieszania wokół dzikich kart i nasza reakcja na niesprawiedliwe traktowanie?
Przecież sam pan w to nie wierzy. Jeśli chcemy komuś dokuczyć za dzikie karty, to nie w ten sposób. Raczej należy uderzyć w zawodników z Grand Prix.
Podejrzewam, że ludzie w Discovery i FIM nawet nie wiedzą, że myśleliśmy o wprowadzeniu zagranicznego juniora, a teraz chcemy go wycofać.
Dokładnie, bo ich to w ogóle nie interesuje. W żaden sposób tego nie odczują. Jeśli okazałoby się jednak, że przy nie najwyższym już poziomie Grand Prix część zawodników musiałaby wybierać pomiędzy cyklem a jazdą w Polsce, to zaczną się schody. Wtedy to będzie już wojna.
Powinniśmy iść na wojnę?
Jestem już w takim wieku, że zamiast grozić szablą, wolę się dogadywać. Gdybym był trochę młodszy, to może usłyszałby pan ode mnie: do boju. Teraz mam inną perspektywę. Najgorszy pokój jest korzystniejszy od najlepszej wojny. Namawiałbym zatem do dialogu. Zdaję sobie sprawę, że możemy czuć się niedoceniani. Szukajmy jednak powodów, dlaczego tak się dzieje.
Jakie są w pana ocenie powody takiej sytuacji?
Być może powinniśmy kierować do poszczególnych komisji FIM kompetentnych ludzi – przebojowych fachowców z językiem i wiedzą, żeby tam się rozepchać i w ten sposób zaznaczyć nasz głos, nasze stanowisko. O to powinien zadbać PZM, żeby najlepsi ludzie zajmowali ważne stanowiska w światowych władzach speedwaya.
Sparta nie chciała Madsena. Rusko zdradził powód
Porozmawiajmy jeszcze o tym, co czeka nas w sezonie 2025. W kadrze Betard Sparty nie było wielkich zmian. Zastąpiliście Taia Woffindena Bradym Kurtzem. Dlaczego zdecydował się pan na Australijczyka, skoro na rynku byli dostępni również Leon Madsen i Mikkel Michelsen?
Bo to był najlepszy wybór i nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Śledzi pan żużel od wielu lat, więc na pewno dostrzegł pan konsekwencję w naszym działaniu. Co roku wymieniamy najsłabsze ogniwo w zespole. Nowego zawodnika dobieramy zawsze nie tylko pod kątem wyników sportowych. Sprawdzamy także, czy będzie pasować charakterem do drużyny, bo zależy nam, żeby zachować odpowiednią atmosferę. Nie chcemy budować grupy najemników, którzy traktują nas tylko jak bankomat. Oczywiście, wynagrodzenie jest ważne, ale równie istotnym motorem napędowym powinna być chęć współpracy i podniesienia swojego poziomu sportowego. Nie zawsze trafiamy z transferami, ale dzięki takiej strategii zbudowaliśmy ekipę, z którą utożsamiają się kibice. Poza tym u nas nie ma kwasów w zespole.
Rozumiem, że Leon Madsen czy Mikkel Michelsen nie trafili do Betard Sparty, bo obawiał się pan o to, jak to wpłynie na atmosferę w drużynie?
Trudno mi się wypowiadać na temat Mikkela Michelsena. Nie znam tak dobrze tego zawodnika. Leon Madsen startował już we Wrocławiu. Doskonale wiem, jaki ma charakter. Reprezentuje wysoki poziom sportowy, ale zbyt mocno próbuje wywierać presję, by niektóre decyzje były podejmowane pod niego. W związku z tym w ogóle nie rozpatrywaliśmy jego kandydatury. W naszej ocenie nie pasował do tej drużyny. A Brady jak najbardziej. Tak jak powiedziałem przed chwilą, był to najlepszy wybór pod każdym względem.
Jak wyglądają obecnie pana relacje z Maciejem Janowskim? Czy po zamieszaniu dotyczącym przedłużenia umowy na sezon 2025 uważa pan, że to może być jego ostatni rok w Betard Sparcie?
Kurz opadł, ale chyba nie chcę o tym rozmawiać. Mogę jedynie powiedzieć, że moje relacje z Maćkiem są lepsze niż w ubiegłym sezonie. Obie strony potrafiły się dogadać. Nie mam pretensji do zawodnika o tamte wydarzenia. Nie potrafię jednak przesądzić, co się wydarzy. Przede wszystkim wierzę, że Maciej wróci do dyspozycji sprzed dwóch czy trzech lat. Chciałbym u niego zobaczyć formę jak w sezonie 2021, bo takiego Macieja Janowskiego potrzebujemy. To świetnie wyszkolony i profesjonalny sportowiec. To nasza największa ikona i nasz kapitan. Kochają go kibice. Ma ich we Wrocławiu mnóstwo, więc z kogoś takiego się nie rezygnuje. Zbyt wiele nas łączy. Czasem jednak rozstanie się to konieczność. Tak było z Taiem Woffindenem. Musieliśmy się z nim pożegnać, żeby walczyć o najwyższe cele. Jedna i druga strona jednak dobrze to rozumiała i dlatego pożegnanie odbyło się w tak dobrej atmosferze.
Powiedział pan, że w PGE Ekstralidze jest niewiele klubów, które na bieżąco płacą swoje rachunki. Betard Sparta nie tylko to robi, ale generuje jeszcze duże przychody. Czego brakuje innym ośrodkom, żeby działać w podobny sposób?
Klub jest jak przedsiębiorstwo i musi przestrzegać zasad obowiązujących w biznesie. Naszym produktem są emocje, które dajemy kibicom. Kibic to klient, którego trzeba pozyskać i utrzymać. Dlatego cały czas dbamy o fanów. Wsłuchujemy się w ich głos, robimy ankiety na stadionie, żeby poznać ich potrzeby.
Poza tym zbudowaliśmy odpowiedni zespół pracowników, którzy utożsamiają się z celami klubu. Sparta jest projektem długofalowym, który rozpoczął się od podjęcia decyzji w sprawie modernizacji Stadionu Olimpijskiego. Przypomnę, że nie było nam łatwo, bo przez 21 miesięcy byliśmy na wygnaniu. Po powrocie były problemy z torem, ale jakoś to pokonaliśmy. Teraz możemy się cieszyć. Mamy świetne warunki do goszczenia kibiców. Przywiązujemy ogromną wagę do tego, co oni zjedzą na stadionie, jak na niego dojadą i ile zabierze im to czasu. Ważna jest także promocja. Udało nam się we Wrocławiu stworzyć modę na żużel. Ten sport widać w mieście na każdym kroku i dlatego stał się produktem klasy premium. Mamy też świetny dział marketingu, co przekłada się na liczbę sponsorów. Do tego dochodzi doskonały dział sprzedaży. Ważna jest też organizacja imprez i oczywiście kwestie sportowe. To wszystko razem sprawia, że generujemy przychody.
Wspomniał pan o modzie na żużel, która trwa we Wrocławiu. Czy bylibyście w stanie zapełnić jeszcze większy stadion i czy jest temat jego rozbudowy?
Optymalny byłby obiekt na 18 tysięcy widzów. Pozwoliłby to nam nie prosić miejskich radnych o dotację. Często czytam, jak duże pieniądze dostajemy. Oczywiście, jesteśmy za nie bardzo wdzięczni, ale nikt nie pisze, że spora ich część to wsparcie organizacji Grand Prix. A przecież już na etapie modernizacji Stadionu Olimpijskiego było wiadomo, że jest zbyt mały, żeby sfinansować koszty pozyskania i organizacji dużych imprez międzynarodowych. Prezydent Dutkiewicz złożył wtedy deklarację o wysokości dofinansowania takich imprez, jeżeli będą przez nas organizowane. Dziś ze względu na inflację ta kwota powinna być większa, ale na szczęście udaje nam się w 100 proc. wyprzedawać stadion oraz pozyskiwać sponsorów także na imprezy międzynarodowe, więc nie aplikujemy o dodatkowe środki.
Rozmawiał Jarosław Galewski, dziennikarz WP SportoweFakty