
Wirtuoz fortepianu, który zyskał popularność na TikToku i Instagramie, i uznany na świecie producent, który nie boi się muzycznych eksperymentów. Takie połączenie musi zwiastować sukces. Poznali się przypadkiem. Późnym wieczorem Wojtek pakował sprzęt w studiu, które miał za kilka dni opuścić, gdy nagle zapukał Emilio. Chciał tylko wiedzieć, gdzie jest toaleta. Już tydzień później odbyli pierwszą wspólną muzyczną podróż, a dziś są gotowi podbić listy przebojów.
Emilio Piano i Wojciech Urbański przez półtora roku pracowali w tajemnicy, łącząc klasykę z nowoczesnością. Dziś dzielą się tym ze światem. Po raz pierwszy opowiadają o kulisach wspólnego projektu, który powstawał w Polsce, w studiu Dyspensa.
Zdradzili nam, jak powstają ich utwory, dlaczego śpią w Oplu Vivaro, co z ich projektem ma wspólnego producent Beyonce i przebojowy Teddy Swims, oraz jaką rolę w tym wszystkim odgrywa… dziecięca radość.
Martyna Janasik, Interia: To dla mnie ogromna przyjemność, że mogę jako pierwsza przekazać polskim fanom, co dokładnie robicie… Ale najpierw muszę zapytać – o co chodzi z tą małpą?
Wojciech Urbański: – To jest trzeci członek zespołu. Lider zespołu, właściwie.
Niesamowite! To zacznijmy od początku. Jak doszło do waszego – jak rozumiem – zupełnie niespodziewanego poznania?
Emilio Piano: – Miałem wtedy sesję zdjęciową w Warszawie. Szukałem toalety.
E.P.: Zobaczyłem Wojtka przed studiem, zapytałem, gdzie jest toaleta. Za nim zauważyłem fortepian, więc od razu zapytałem, co robi. Odpowiedział, że jest producentem. A ja akurat szukałem najlepszego producenta…
W.U.: – To był wyjątkowy moment – byłem akurat w trakcie wyprowadzki z mojego starego studia. Miałem otwarte drzwi, pakowałem rzeczy. Emilio zapukał, zapytał o toaletę – co zdarzało się często, bo moje studio było ostatnim przed toaletami. A potem zapytał o fortepian – zauważył, że to Blüthner. Pomyślałem wtedy: “OK, ten gość zna się na rzeczy”. Zaczęliśmy rozmawiać. A tydzień później ruszyliśmy razem w pierwszą podróż.
To brzmi jak historia z filmu. Ale powiedzcie – czy od razu poczuliście muzyczne porozumienie, czy potrzebowaliście czasu, by je zbudować?
W.U.: – W każdej relacji potrzeba czasu, żeby się poznać. Ale od początku mieliśmy przeczucie, że to właśnie siebie szukaliśmy. Emilio tworzy świetne treści na TikToku i Instagramie. Ja jestem tym gościem z tyłu – pomagam artystom nagrywać, produkować, tworzyć dobre utwory. Wiedziałem, że to będzie dobra współpraca. Oczywiście, potrzebowaliśmy też kilku spięć, żeby się dotrzeć. A teraz, po półtora roku, jesteśmy tutaj – tuż przed naszymi pierwszymi dużymi premierami.
E.P.: – Dla mnie to było jak układanka – on potrzebował mnie, a ja jego. Idealne połączenie. Tak po prostu miało być.
W.U.: – Z perspektywy czasu – to była dobra decyzja. Wiemy, co mamy i wydaje się, że to naprawdę jakościowe.
Emilio, przeprowadziłeś się do Polski dla tego projektu. Czy coś cię zaskoczyło w tutejszym podejściu do muzyki?
E.P.: – Zdecydowanie. Pochodzę z Paryża – to zupełnie inny świat. W Polsce zaskoczyło mnie, jak bardzo ludzie stawiają na jakość.
W.U.: – W Polsce jesteśmy bardzo oddani temu, co robimy. I skoro ktoś zostawia Paryż dla Warszawy, to znaczy, że musi się tu dziać coś wyjątkowego.
E.P.: – Zdecydowanie! Ale… tutaj naprawdę jest zimno.
W Paryżu też bywa chłodno. Byłam kilka razy na Roland Garros – w pierwszym tygodniu zawsze pada i wieje, mecze mają godziny opóźnienia.
E.P.: – To prawda. Ale architektura i styl życia w Paryżu sprawiają, że czujesz ciepło. W Warszawie – czasem trzeba go trochę poszukać.
Wojtek, a dla ciebie – czy współpraca z kimś z innej kultury muzycznej była zawodowym wyzwaniem?
W.U.: – Tak, to duże wyzwanie i spełnienie marzenia. Od dawna chciałem wyjść z polskiej branży. Co prawda moja pierwsza premiera była w Niemczech, ale potem wszystko toczyło się w Polsce. Pogodziliśmy się z tym, że to tu zakończymy karierę. I wtedy pojawił się Emilio. To było coś nowego i niesamowitego. Teraz zaczynam od zera, muszę dać z siebie dużo więcej, żeby zainteresować ludzi z całego świata. Ale wiem, że nasz duet i cały zespół jest gotowy na tę konkurencję.
W końcu masz Emilio – gościa, którego każdy filmik w social mediach staje się hitem.
W.U.: – Emilio otwiera każde drzwi, ale samo otwarcie drzwi nie wystarczy – trzeba mieć też coś do zaoferowania.
E.P.: – To właśnie ryzyko. Jestem łatwym celem do krytyki – przechodzę z social mediów do muzyki. Wiele osób myśli, że to proste, że z TikToka można łatwo przeskoczyć do branży muzycznej. Ale to tak nie działa. Dlatego postawiliśmy na jakość – żeby nie dało się nas zignorować.
W.U.: – Branża muzyczna jest zamknięta. Kiedy ktoś z zewnątrz próbuje wejść, często jest odrzucany. Ale jeśli robisz coś naprawdę jakościowego, w końcu muszą cię zauważyć.
Dlaczego wybraliście “Maison” jako pierwszy singiel? To piękna i emocjonalna piosenka, ale śpiewana po francusku – nie każdy ten język rozumie.
E.P.: – Mamy kilka powodów. Po pierwsze – francuska muzyka wraca do łask. Widzieliśmy to przy “Voilà” czy “Dernière Danse”. Po drugie – mieliśmy wiele gotowych piosenek, ale z tymi z udziałem znanych artystów trzeba czekać dłużej z uwagi na formalności. A “Maison” była gotowa. No i historia jej powstania – to coś pięknego.
E.P.: – Lucie – artystka, która zaśpiewała “Maison” – ma najpiękniejszy głos, jaki słyszałem. Znalazłem ją przypadkiem, scrollując social media. Występowała we francuskim “The Voice Kids”. Nie wygrała, co mnie zaskoczyło. Napisałem do niej, pojechałem do jej rodzinnego miasteczka. W dwa dni zrobiliśmy próbę, nagraliśmy wideo i… piosenka miała milion wyświetleń.
W.U.: – Świat ją pokochał.
E.P.: – A to nie był typowy hitowy filmik – to była spokojna piosenka, “Voilà”. Ale jej głos i charakter zrobiły całą magię. Nie ma w sobie nic z gwiazdy – jest skromna, trochę nieśmiała. Myślę, że to ludzie w niej kochają. Cieszę się, że to ona otwiera mój album.
W.U.: – Lucie ma w sobie coś magicznego. Jest niesamowicie utalentowana. Według mnie będzie wielką gwiazdą we Francji. A rozpoczęcie projektu z piosenką w języku ojczystym Emilio było bardzo szczere. To miało sens.
E.P.: – To po prostu miało sens. Ta muzyka to naturalna kontynuacja mojego stylu i kariery w mediach społecznościowych.
Opowiedzcie, proszę, o procesie twórczym. Czy pracowaliście razem od początku do końca, czy raczej osobno i później łączyliście pomysły?
W.U.: – Pracowaliśmy razem. Co najważniejsze – mamy świetną drużynę. Wszyscy dzielimy się pomysłami. Emilio często zaczyna, potem ktoś przechwytuje jego motyw i proponuje własne interpretacje. Następnie kolejna osoba dorzuca coś od siebie i wysyłamy to do naszych przyjaciół we Francji – do Lili Poe. Ona wnosi swoje poprawki i utwór wraca do nas. Tworzymy coś na wzór muzycznego łańcucha – 8-10 bardzo utalentowanych ludzi.
Od początku zależało nam na stworzeniu zespołu – to jest drużyna Emilio Piano. Jesteśmy zlokalizowani głównie w Warszawie, mamy tu cztery studia i kilka fortepianów. To jest nasze studio. Chcemy, by to wszystko rozwinęło się w rodzaj wytwórni. To proces zespołowy.
E.P.: – To coś, co odkryłem właśnie tutaj. Wcześniej myślałem, że jeden muzyk, jeden kompozytor pisze swoją piosenkę i sprawdza, czy działa. Ale prawda jest taka, że dopiero gdy wiele osób dorzuca swoje najlepsze pomysły, powstaje z tego coś wyjątkowego. I wtedy tworzysz naprawdę dobrą muzykę. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. A przecież jak spojrzysz na największe hity na świecie, często współtworzy je 15, a nawet 20 osób. To szaleństwo – ale to ma sens.
W.U.: – To suma talentów – dzięki temu jest lepiej niż gdyby pracowała jedna osoba. Współpraca daje ogromną siłę i z tej siły korzystamy.
Podróżowaliście z tym projektem po całym świecie. Czy któraś podróż szczególnie wpłynęła na koncepcję albumu?
W.U.: – Pewnie mamy różne odpowiedzi. Jestem ciekawy, która była przełomowa dla ciebie, Emilio. Ale najpierw może krótko o koncepcie. Emilio od lat tworzy flash moby z udziałem artystów z całego świata. Teraz próbujemy poznać tych ludzi bliżej i zaprosić ich do wspólnego projektu. Do tej pory idzie świetnie – lista gwiazd rośnie.
E.P.: – Tak, zobaczysz…
W.U.: – Niektórzy z nich są naprawdę topowi.
E.P.: – I być może będą wśród nich twoi ulubieni, Martyna.
Naprawdę? Teraz już wszystko rozumiem! Chyba mam to pytanie na swojej liście. Tak. “Emilio, spotkałeś się z Jakubem Józefem Orlińskim – czy jego głos pojawi się na albumie?”. No więc?
W.U.: – Mamy taką nadzieję.
E.P.: – Zostawmy to jeszcze jako niespodziankę.
To wracając – która podróż najbardziej wpłynęła na ciebie?
E.P.: – Dobre pytanie. Po każdej wyprawie rozmawiamy o albumie. Na początku robiłem wszystko sam – nagrywałem muzyków na iPhone’a, rejestrowałem ich reakcje. Teraz, niemal na każdej wycieczce, towarzyszy mi Wojtek, a czasem również operatorzy. W Los Angeles, podczas spotkań z Teddym Swimsem, zobaczyliśmy, jak pracują największe gwiazdy. I tak – mogę zdradzić…
W.U.: – Killah B, producent związany z Beyond, zaprosił nas do studia kilka razy. Ten sam, który wyprodukował…
“Cowboy Carter”? Najlepszy album według Grammy.
E.P.: – Obserwowanie jego procesu twórczego – bezcenne. Ale też bardzo pouczające. Posłuchał naszych utworów kilka sekund i mówi: “Nie podoba mi się”.
W.U.: – I dodał: “Pogadajmy o groovie”. I wiecie co? To była cenna uwaga. Zmieniliśmy wszystko natychmiast.
Czyli… możemy powiedzieć, że producent Beyoncé współtworzy wasz projekt?
E.P.: – Może powinniśmy się z nim podzielić zyskami? (śmiech)
W.U.: – Pracujemy nad jednym wspólnym numerem, ale jeszcze nie jest gotowy. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Ale ta wycieczka do L.A. była przełomowa. Wtedy też nagraliśmy filmik z Angelicą Nero – 3-letnią dziewczynką z Los Angeles, która gra na skrzypcach i śpiewa. Zrobiliśmy cover piosenki Celine Dion z “Titanica”. Po jednym dniu – 100 milionów wyświetleń. Po drugim – 200. W końcu to był drugi lub trzeci najpopularniejszy film w historii Instagrama. To otworzyło nowe drzwi. Wiele osób zobaczyło, że robimy coś naprawdę wielkiego.
Z tymi wszystkimi nazwiskami i historiami wygląda to na naprawdę duży projekt. I jestem dumna, że powstaje w Polsce! Czy to była świadoma decyzja, by zrobić go tutaj? Czy to jakiś apel: Polacy mogą robić wielkie rzeczy?
E.P.: – Tak – to była moja wizja, nawet zanim poznałem Wojtka. Gdybyśmy mieli podpisany kontrakt z wielką wytwórnią, nie zrobilibyśmy tego po swojemu. A tak wszystko produkujemy sami. Piosenka, którą właśnie wydaliśmy – “Maison” – kosztowała około 20 tysięcy euro. I to jest może 10% tego, ile kosztowałaby, gdyby była wydana przez dużą wytwórnię. Tam jakieś 200 tysięcy.
W.U.: – Może nawet więcej…
E.P.: – Jeśli doliczyć orkiestrę AUKSO – jedną z najlepszych orkiestr na świecie…
W.U.: – Tak, pracowali z nimi Johnny Greenwood i Penderecki.
E.P.: – Orkiestra w Paryżu kosztowałaby 50 tysięcy euro dziennie.
W.U.: – I pracują mniej. A AUKSO? Mieli pełne zaufanie i serce dla tego projektu. To jest odpowiedź na twoje pytanie. To właśnie dlatego robimy to w Polsce. Takiej historii jeszcze tu nie było. A nasza ekipa jest niezwykle zaangażowana i zmotywowana. Dlatego wszystko idzie tak dobrze. Jestem bardzo dumny, że tworzymy to tutaj.
Powiedzmy to głośno: Jesteśmy w twoim studiu, Wojtek!
W.U.: – W naszym studiu.
Wojtek, jesteśmy teraz w twoim studiu. Gratulacje.
W.U.: – Dziękuję, cieszę się, że możemy tu być. To dla mnie nie tylko radość, ale i ogromna odpowiedzialność. Od początku mówiłem Emilio: “Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś był szczęśliwy, że wybrałeś właśnie Polskę”.
E.P.: – I nigdy w to nie wątpiłem. Ani przez chwilę nie pomyślałem, że gdybym został w Los Angeles, powstałyby lepsze piosenki. To była najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć.
W.U.: – Dziś, po premierze “Maison”, widzimy już pierwsze reakcje. I wszyscy mówią to samo – że się udało. Dostarczyliśmy jakość, z której jestem bardzo dumny. Nikt nawet nie zasugerował, że można było to zrobić lepiej.
Słyszałam już drugi utwór – i jest zupełnie inny niż pierwszy. Czy taki właśnie jest zamysł? Żeby każda piosenka miała swój unikalny charakter?
W.U.: – Tak. W centrum zawsze jest fortepian, ale otoczenie – stylistyka – może być zupełnie inne.
Mamy tu wielkie nazwiska. Francuska piosenkarka w “Maison”, a teraz – nie jestem pewna, czy dobrze to powiem…
Tak! To zupełnie inna historia.
E.P.: – Fortepian to niezwykły instrument – potrafi dostosować się do każdego gatunku muzycznego. Dlatego możemy zapraszać gości z bardzo różnych światów. Ibrahim Maalouf jest niszowy, ale bardzo znany we Francji. Jeden z najlepszych w swoim stylu. Kiedy nagrywamy z kimś takim, fortepian naturalnie dostosowuje się do jego stylu. Ale gdy gram solo, słychać mój własny charakter.
W.U.: – Naszym punktem wyjścia zawsze jest pianino, a wokół niego budujemy atmosferę – dostosowaną do gościa. Przy Lucie mamy francuską, bardzo emocjonalną piosenkę, z Ibrahimem wchodzimy w bardziej jazzowe klimaty. Ale najważniejszy jest fortepian – to na nim skupiamy się najbardziej. I mamy dostęp do najlepszych instrumentów, więc nie ma żadnych kompromisów.
A jak wyglądało zapraszanie gości? Spisaliście listę nazwisk, z którymi chcieliście współpracować, czy najpierw powstawała muzyka i potem szukaliście artysty pasującego do utworu?
E.P.: – Mogę wam pokazać wiadomość, którą wysłałem do Ibrahima Maaloufa – to było bardzo proste i naturalne.
Czyli to bardziej: najpierw muzyka, potem artysta?
W.U.: – Czasami po prostu słuchamy radia albo playlist i słyszymy utwór, który jest numerem jeden gdzieś na świecie. Mówię wtedy do Emilio: “Napisz do nich!”. I on to robi – bo ma ogromny zasięg na Instagramie. Jeśli ja bym napisał, pewnie nikt by tego nie zobaczył. Ale Emilio – on dociera wszędzie. I często się udaje.
E.P.: – To siła social mediów. Wysyłam demo z wokalem – jeśli artyście się podoba, dogrywa swoje partie we własnym studiu i odsyła nam pliki. Potem my to produkujemy, a jeśli mamy okazję, spotykamy się z nimi na planie teledysku albo robimy flash mob.
W.U.: – Niektórzy przyjeżdżają do nas, do Polski. Czasem łapiemy ich, gdy są na koncertach w Europie. Tak było z Ibrahimem – grał w Warszawie, więc zaprosiliśmy go do studia. Powiedział, że ma tylko godzinę, więc przygotowaliśmy wszystko idealnie. Wszedł, nagrał i… wieczorem zaprosił nas na backstage. Wszystko działało jak dobrze naoliwiona maszyna.
Czy możecie zdradzić, kto jeszcze pojawi się na płycie?
W.U.: – Na razie nie mogę nic powiedzieć. Ale na Instagramie Emilio można znaleźć podpowiedzi (śmiech).
Jakub Józef Orliński? Teddy Swims?
W.U.: – Możliwe. Staramy się zapraszać wielkich artystów, których już widać u Emilio. Ale to proces.
E.P.: – Na razie wydajemy po jednej piosence co dwa tygodnie.
W.U.: – O losie albumu zdecydujemy później. Myślę, że po 30-40 utworach będziemy mogli coś zdecydować. Mamy mnóstwo szkiców. Dziś priorytetem są single – każda piosenka traktowana jest jak osobny projekt.
Czyli każdy singiel to trochę jak minialbum?
W.U.: – Tak. Każdy utwór jest dla nas bardzo ważny.
Chcecie w ogóle wydać album?
E.P.: – To byłaby kompilacja naszych ulubionych piosenek.
W.U. – Winyl, z piękną grafiką. Ale decyzję podejmiemy w ciągu najbliższego roku.
Jakie emocje i historie chcecie przekazać słuchaczom?
E.P.: – To trudne pytanie. Każda piosenka niesie inną emocję. “Maison” ma bardzo poruszający tekst, napisany przez Lili Poe – tę samą autorkę, która napisała “Voila”. To opowieść inspirowana moją historią z Lucie – spotkaliśmy się i rozmawialiśmy o dorastaniu.
W.U.: – Poznałeś ją jak miała 14 lat?
W.U.: – Jest młoda, dlatego tekst porusza pytania o przyszłość. Staramy się uchwycić piękno fortepianu. Dla wielu osób fortepian to najbardziej emocjonalny instrument. Najczystszy. Wielka matka innych instrumentów.
Kiedy ktoś na nim gra, myślisz od razu: “To prawdziwy muzyk”.
W.U.: – Nasze piosenki są piękne i poruszające. Nie chcemy robić czegokolwiek. Chcemy, żeby nasze piosenki zostawały z ludźmi na dłużej – nie tylko na chwilę. Każda z nich niesie duży ładunek emocji. “Maison” jest tego pierwszym dowodem.
Wierzycie, że muzyka może dawać nadzieję albo coś w nas uwalniać?
E.P.: – Tak. Dziś przeczytałem komentarz pod teledyskiem do “Maison”. Ktoś napisał, że słuchał jej w szpitalu ze swoim umierającym ojcem. I że obaj płakali.
W.U.: -Muzyka jest naszym przyjacielem. Towarzyszy nam wszędzie – na wakacjach, randkach. Pamiętam, gdy mój tata umierał – muzyka pomagała mi przetrwać te dni. W szpitalu, po założeniu słuchawek, mogłem na chwilę odetchnąć. Muzyka nie zmieni świata, ale daje nam przestrzeń wewnętrzną. To intymna siła.
E.P.: – Na koniec dnia wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Nikt z nas nie wie, dlaczego tu jesteśmy. Ale muzyka pomaga nam marzyć o tym, co nas czeka – o sensie, o wszechświecie.
I nie trzeba nawet mówić tym samym językiem, by ją zrozumieć.
W.U.: – Dokładnie. Muzyka to też fotografia emocji. Czasem włączam piosenkę sprzed 20 lat i jestem znowu tym dzieciakiem. Silniejsze to niż zdjęcia.
W.U.: – Więc teraz jesteśmy fotografami.
A właściwie – audiofotografami. Emilio, twoje uliczne występy stały się viralami. Czy planujecie promować w ten sposób również ten projekt?
E.P.: – Tak, zdecydowanie.
Możecie zdradzić coś więcej? Czy wybraliście już daty, kiedy ruszacie?
E.P.: – Tak, tak. Teraz skupiamy się na strategii marketingowej. Mam mnóstwo nowych pomysłów, które nieco wychodzą poza sam koncept flashmobów. Ale wierzę, że to, w co zainwestowałem, to naprawdę świetny sposób promowania muzyki. We wszystkich filmach, które robiłem do tej pory, zawsze pojawiały się małe historie. I to właśnie one robią różnicę. Nie chodzi tylko o muzykę, ale też o to, jak do niej doszło. Chcemy to pokazać ludziom – być z nimi w miejscach publicznych, takich, w których nikt nie spodziewa się muzyki. Dworce, lotniska, restauracje, sklepy. Tam dostajemy najbardziej autentyczne reakcje. Chcę pokazywać swoje piosenki właśnie w takich miejscach i dzielić się tym, co zobaczymy.
Bez ogłaszania, gdzie się pojawisz? A co z koncertami?
W.U.: – Muszę powiedzieć, że Emilio to absolutny geniusz promocji. Widać to po jego karierze na TikToku. Serio – codziennie rano czekam, co nowego wymyślił. Zawsze przychodzi z pomysłem, który rozkminiał przez cały dzień. Przez 20 lat mojej kariery muzycznej nigdy nie myślałem o promocji w taki sposób. To dla mnie super być częścią tego projektu i uczyć się od niego. Jeśli chodzi o koncerty – tak, pracujemy właśnie nad show Emilio. I to jest największe wyzwanie. Współpracujemy z genialnymi choreografami, jednym z największych na świecie. To będzie…
…nie tylko Emilio i piano, prawda?
W.U.: – Nie, nie, nie. Mam nadzieję, że to będzie…
Wielowymiarowe doświadczenie?
E.P.: – Tak, dokładnie. Będzie wiele różnych doświadczeń.
W.U.: – Zobaczymy. Teraz naszym celem jest pokazać ludziom muzykę. Koncerty będą kolejnym krokiem. Może jeszcze tej jesieni wystartujemy z pierwszym show.
Wojtek, pracowałeś z wielkimi platformami, jak Netflix czy Max. Jak ta współpraca się różni?
W.U.: – Emilio to też wielka platforma – tylko innego rodzaju. Oczywiście, to nadal muzyka, ale tempo pracy jest zupełnie inne. Tu jesteśmy w ciągłym ruchu. 15 pomysłów dziennie. Czasem wpada pomysł, żeby jutro polecieć do Bejrutu – i po prostu to robimy. W filmie wszystko trwa. Zaczynam pracę i wiem, że premiera będzie za rok, może dwa. Czasem czuję, że kiedy film wychodzi, ja już nie mam z nim kontaktu. Bo to było dawno. A tu – masz ideę, realizujesz ją i w ciągu miesiąca widzisz efekt. I to mnie kręci. Nie znaczy, że nie chcę już robić filmów – wręcz przeciwnie, mamy też pewne pomysły. Emilio zaprosił mnie do świata social mediów, takiego z najwyższej półki. A ja chcę go zaprosić do muzyki filmowej. Może nawet do filmu. Kto wie, może niedługo coś się wydarzy.
Dokument o waszym projekcie byłby czymś niesamowitym.
W.U.: – Świetna idea. Może pewnego dnia.
E.P.: – Czujemy, że jesteśmy na granicy ogromnej przemiany. Ludzie coraz mniej oglądają telewizję, coraz rzadziej chodzą do kina. To się dzieje naprawdę.
W.U.: – I rozmawiamy o tym. O tych nowych formatach.
E.P.: – Wszyscy oglądają teraz rzeczy na telefonach.
Można już kręcić filmy tylko telefonem. I już tak zrobiono.
W.U.: – Jak idę na koncert i chcę zobaczyć, ilu jest młodych, a ilu starszych, to nie potrzebuję danych od organizatora. Patrzę tylko na telefony. Czy są w pionie, czy w poziomie. Hip-hop – pion. Jazz – poziom. Jeśli chcesz wiedzieć, kto cię słucha – patrz na telefony. Młodzi wybierają pion. Emilio ma rację, ta zmiana jest większa, niż nam się wydaje. Nawet jeśli my nadal kochamy kino.
Nie byłoby was tutaj, gdyby Emilio nie zaczął TikToka.
E.P.: – I wiesz, zacząłem to właśnie tutaj, w Warszawie. Byłem na Erasmusie na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina. Chciałem uczyć się od jednego z najlepszych profesorów. Grałem w Polskim Radiu podczas Maratonu Chopina – o 7 rano, w trakcie pandemii. Wszystko było transmitowane na żywo. Ogromny stres. Publiczność? Głównie starsze osoby.
W.U.: – Czyli tylko poziome telefony.
E.P.: – Nie, nawet nie filmowali. Klasyczna muzyka ma jeszcze starsze audytorium niż jazz. A to jest trudne, jeśli chcesz na tym zarabiać. Pamiętam, że za ten występ dostałem 5 euro. To wtedy zdecydowałem, że muszę znaleźć wspólny język z młodszą publicznością.
W.U.: – Kiedy spotkałem Emilio, nie wiedziałem tego. Myślałem: “OK, pianista, robi social media”. Ale potem zobaczyłem jego występy konkursowe. Poziom techniczny – absolutna czołówka. Gra Chopina tak, że aż nie wiesz, ile ma rąk. I wtedy pomyślałem: “Dlaczego on robi TikToka?”. A potem zrozumiałem.
E.P.: – To zabawne – całe życie spędziłem przy fortepianie. Na uniwersytecie byłem znany jako ten, który pierwszy przychodził i ostatni wychodził z sali prób. Przez 10 lat nie miałem życia. A teraz? Jestem znany głównie z social mediów. Ludzie widzą mnie na TikToku i myślą, że uprawiam najniższą formę sztuki.
W.U.: – A za tym TikTokiem kryje się gość na olimpijskim poziomie. Przyznaję, na początku to mnie stresowało, ale teraz wiem, że mogę na nim polegać. Kiedy tworzymy nowy utwór i mamy dziesięciostronicową partyturę do nagrania na jutro – wiemy, że Emilio to ogarnie. Doprowadzi wszystko do szalonej perfekcji. Może i klasycy go za to nie lubią, ale dla mnie to ogromna wartość.
E.P.: – To ciekawe, że wspominasz muzykę klasyczną…
W.U.: – Zauważyłem podobną sytuację w jazzie. Są muzycy, którzy kiedyś grali na kosmicznym poziomie, ale postanowili uprościć swój styl, żeby trafić do większej publiczności. I nagle środowisko ich odrzuca. A ja ich podziwiam – bo robią coś dobrego dla tej muzyki. Ty, Emilio, zrobiłeś dla klasyki więcej niż niejeden profesor.
E.P.: – Moje pierwsze filmiki to była czysta klasyka. Po koncercie w Polskim Radiu pomyślałem, że chcę przenieść tę muzykę w przestrzeń publiczną – tam, gdzie chodzą wszyscy, nie tylko starsi ludzie. Opera w kawiarni, reakcje ludzi, kiedy śpiewa dla nich jeden z najlepszych tenorów na świecie – to był mój sposób na promocję sztuki.
Wiemy już o koncertach i flash mobach. Macie około 30-50 piosenek w produkcji. Co nas czeka w najbliższych dniach?
W.U.: – Najbliższa premiera to utwór “Cascades” z Ibrahimem Maaloufem – genialnym trębaczem. Jeden z najlepszych na świecie. Ten numer będzie bardziej jazzowy i pojawi się już 25 kwietnia. W maju skupimy się na Emilio solo – pokażemy jego wirtuozerię. A w czerwcu – więcej kolaboracji z gwiazdami. Mamy dwie ścieżki: Emilio solo i Emilio z gośćmi. I obie będziemy rozwijać.
Na koniec coś prostego – czego wam życzyć?
W.U.: – Zabawy. Żebyśmy się tym dalej bawili. To pochłania mnóstwo energii, ale daje też ogrom radości. Czuję się znów jak dziecko. Wcześniej nawet nie wrzucałem postów o nowych płytach. A teraz czytam każdy komentarz i się tym jaram.
E.P.: – Mam dokładnie tak samo. Wczoraj do piątej rano odkrywałem nowe możliwości muzyki, spałem trzy godziny w samochodzie i wróciłem do pracy bez prysznica. Bo po prostu to kocham.
W.U.: – Ludzie myślą, że jeździmy jakimś wypasionym busem typu Mercedes, a my mamy Opla Vivaro z dwoma łóżkami. To bardziej namiot na kółkach. Ostatnio Szwajcaria, wcześniej inne kraje – dużo podróżujemy. Ale mamy z tego ogromną frajdę.
E.P.: – I to lubię. Pracując z Polakami nie trzeba mieć wygórowanych standardów, jak niektórzy Francuzi. Z Francuzem nigdy nie jeździłbym po świecie Oplem.
W.U.: – Zdarza się też pięć gwiazdek i loty Emirates – ale zaraz potem śpimy w lesie. Taki jest backstage. Taki jest nasz projekt z Emilio Piano.
Dziękuję, że się tym podzieliliście. Życzę wam… dużo zabawy!