
Marek Plawgo to były płotkarz i sprinter, uczestnik igrzysk olimpijskich w Atenach (2004 rok) i Pekinie (2008 rok). W biegu na 400 metrów przez płotki był wielokrotnym złotym medalistą mistrzostw Polski, wywalczył także medale w mistrzostwach świata i Europy oraz w halowych turniejach tej rangi. Startował również w konkurencji 4×400 metrów w sztafecie. Po karierze zmagał się z depresją. Chciał popełnić samobójstwo.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Pamięta pan ten dzień?
Marek Plawgo: Wszystko miało się wydarzyć z 10 na 11 maja 2019 roku. Sam się zastanawiam, co powiedziałbym sobie dziesięć metrów za drzwiami. Może coś w stylu: “Marek, k…, co ty robisz?”.
Napisał pan list.
Pożegnalny. To była taka instrukcja obsługi dla najbliższych. Co po mnie zostanie, co z tym zrobić.
Od czego zaczyna się depresja?
Od niewinnych rzeczy. To nie złamanie nogi, nie widać pękniętej kości. Nie zauważamy pewnych procesów, które na nas wpływają. Depresja postępuje powoli, stopniowo, a następnie przyspiesza. Zauważamy ją, dopiero gdy nie dajemy sobie rady z codziennością.
Z czym pan sobie nie radził?
Odczuwałem stres z najmniejszych powodów – że otrzymam telefon z pracy z poleceniem służbowym i nie podołam. Miałem problem ze skupieniem się na obowiązkach, wiele rzeczy zaniedbywałem. Bałem się, że za chwilę spotkają mnie konsekwencje. Człowiek chory nie jest w stanie podjąć działania i jeszcze bardziej pogrąża się w przekonaniu, że coś zawala.
Powoli wycofywałem się z życia społecznego. Wcześniej nie wyobrażałem sobie, by nie spotykać się z ludźmi. A tu nagle wolałem unikać kontaktu, zostawałem w domu.
Izolacja pomagała?
Dawała ukojenie, bo zmniejszała liczbę negatywnych bodźców, które mogły mnie dotykać. Mam na myśli nieporozumienia z ludźmi, wysiłek włożony w udawanie, że wszystko jest ze mną w porządku. Trzeba mocno się natrudzić, by nie zwracać na siebie uwagi. Bo uwaga krępuje. To maska, którą zakładają chorzy, dlatego najbezpieczniejszym miejscem wydaje się dom. Ale ja w tym domu nie czułem się dobrze, tylko najmniej źle.
Teraz wiem, że widziałem u siebie mnóstwo niepokojących objawów, ale przeszkadzał mi trochę fakt, że byłem sportowcem.
Co to zmienia?
Sportowiec to człowiek zaprogramowany na to, by radzić sobie w kryzysowych momentach. Wydawało mi się, że za chwilę się z tego “dźwignę”. Czas jednak leciał: dni, tygodnie, miesiące. O niektórych objawach mogę mówić w latach.
I poprawy nie było.
W sporcie skupiamy się przede wszystkim na ciele. Jest to o tyle trudne, że nam, sportowcom, wydaje się, że jesteśmy niezniszczalni i nie możemy pokazywać, że przegrywamy sami ze sobą, tylko z dobrze przygotowanym rywalem. Inaczej nie wypada. Tak to sobie kodujemy. Wychodziłem z różnych trudnych opresji fizycznych i odnosiłem wrażenie, że jestem odporny psychicznie, więc taka choroba nie może mnie dotknąć.
Najtrudniej przyznać się przed samym sobą?
Tak, i z tego powodu odsuwałem wizytę u specjalisty. Mówiłem sobie: zaraz, zaraz, ja jako sportowiec na pewno sobie z tym poradzę. Nie będę siedział w poczekalni przed gabinetem psychiatrycznym. To było dla mnie największe wyzwanie: spojrzeć w lustro i przyznać się do choroby.
Co najlepiej zrobić w takich sytuacjach?
Zrzucić z siebie ciężar u terapeuty, ale też potrzebna jest interwencja medyczna i farmakologiczna. Mówiąc najprostszym językiem: depresja jest spowodowana chemiczną nierównowagą w mózgu, która powstaje w długim czasie. Dochodzi do zaburzenia na przykład gospodarki hormonalnej, co ma wpływ na nasze postrzegania świata. Dlatego samo pogadanie o problemach nic nie zmieni. Organizm dalej będzie wpadał w stany lękowe.
Od czego się zaczęło w pana przypadku? Zbiegło się to z zakończeniem kariery?
Moja kariera skończyła się, gdy byłem kulawym, zbitym psem, którego kopnie każdy, kto przechodzi obok, a czasem może rzuci ochłap do jedzenia. Schodziłem ze sceny w mocnym sportowym niebycie, byłem outsiderem. Próbowałem to odwrócić, ale kontuzje nie pozwoliły mi wrócić na konkretny poziom. Nie zakwalifikowałem się na igrzyska w Londynie, gdzie na poprzednich walczyłem o medal. Dlatego rezygnacja ze sportu była ulgą.
Ale później doszły inne czynniki: może po części brak aktywności fizycznej, odczuwanie niesprawiedliwości, proza zwykłego funkcjonowania i praca, która jest inaczej oceniana niż wynik na mecie. Na to wszystko nałożyły się problemy w życiu prywatnym. To był chyba punkt krytyczny, poczułem, że wszystko mnie przerosło. Nie odczuwałem żadnej przyjemności z życia.
Jak długo?
Grubo ponad rok. Zanim zacząłem się na tym łapać, minęło kilka miesięcy. Postrzegałem siebie jako osobę, która niczego nie osiągnęła. W depresji odbieranie przeszłości i przyszłości jest skrajnie zaburzone. Człowiek żyje w permanentnym stresie, który jest nie do wyłączenia. Rano otwieramy oczy i już zaczynamy się bać. Odczuwałem wielki niepokój, wszystko widziałem w złych barwach.
Nic nie pomagało?
Wydawałem mnóstwo pieniędzy na próby spędzenia czasu pozytywnie lub atrakcyjnie. Na zachcianki, wycieczki, spełniałem stare marzenia, choć kiedyś myślałem, że bez sensu wydawać środki na takie rzeczy. Poszukiwałem wytchnienia i ucieczki od stresu.
Co pan na przykład robił?
Byłem na wspaniałym koncercie Eltona Johna, siedząc blisko sceny, w szóstym rzędzie. Pracowałem wcześniej w branży muzycznej, z muzyką mam dużo wspólnego, zawsze budziła we mnie emocje. A na tym koncercie spoglądałem tylko na zegarek. Czułem się jak taka emocjonalna wydmuszka. Coś się wokół mnie działo, ale kompletnie mnie to nie interesowało. Czekałem tylko, aż ten koncert się skończy.
Nic nie zadziałało. Żadne egzotyczne wycieczki, zakup samochodu, sprzętu grającego czy gadżetów. Wydawałem majątek. W tym samym czasie patrzyłem w siną dal i myślałem o czymś innym. Powodowało to we mnie jeszcze większe pogłębienie się negatywnych stanów.
W końcu dostrzegłem, że moje życie wygląda fatalnie. Sięgnąłem po pomoc i leki. Dopiero gdy zacząłem stabilizować emocje, zauważyłem, że nie odczuwam żadnych przyjemnych doznań.
Jak pamięta pan tamten czas?
Z jednego roku pamiętam może z 20 dni. Reszta mi się zlewa. Budziłem się, opierałem o łóżko, nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Jak wstać, jak zacząć dzień. Chciałem jedynie, by ten dzień się jak najszybciej skończył. Mogę tylko podziękować, że spałem w miarę dobrze. Przynajmniej wtedy miałem wytchnienie. Zamykałem oczy i udawało mi się uciec od krzyku w głowie. Stąd też czekałem cały dzień, aż znowu będę mógł zasnąć.
Co pan myślał?
Wmawiałem sobie, że dam radę z tego wyjść. W normalnej sytuacji mamy tak zwany “zjazd” i trzy gorsze dni, w których na przykład nie możemy wyjść z łóżka. To nie jest depresja. Co ignorujemy? Fakt, że stan negatywny trwa miesiącami. Im dłużej będziemy zwlekać, tym dłużej potrwa czas leczenia. Później pojawiają się niestety inne stany: myśli, by zakończyć swoje życie.
Doszedł pan do tego etapu.
Kolejnym krokiem po takich myślach są próby, a następnym realizacja. Niestety, jest tysiące tego typu przypadków w Polsce. To również ludzie, którzy ignorowali zwrócenie się po pomoc.
Jak wyglądał dzień, w którym napisał pan list pożegnalny?
Pisałem go kilka dni. Poprawiałem, usuwałem zdania, dopisywałem nowe. Wylewałem tam swoje emocje. Łatwiej było mi je opisać, niż nazwać. Nie ulewałem łez. Próbowałem uporządkować wszystko wokół siebie.
Myślał pan na poważnie, że się żegna?
Nie wiem. Tego nigdy się nie dowiem, ale miałem zaplanowany dzień, w którym to zrobię. I miejsce. Nie stanąłem na granicy dachu, żeby zobaczyć, czy faktycznie skoczę. Wiedziałem, że chcę to zrobić. Byłem przekonany, że właśnie w taki sposób zakończę swoje życie.
Dlaczego wybrał pan akurat skok z dachu?
To był dach wysokiego budynku, który mijałem codziennie, jeżdżąc do pracy. Pomyślałem, że idealnie się nada. Będzie szybko, bezboleśnie. Jak na bieżni. Wystartuję i dobiegnę do mety.
Chciał pan to potraktować zadaniowo.
Tak jest. Nic romantycznego w tym nie było. Miałem zrealizować kolejne zadanie. Raczej człowiek boi się bólu i chciałby, żeby trwało to możliwie jak najkrócej. Miałem wykonać jedną rzecz i mieć to z głowy.
Jak długo planuje się taki scenariusz?
W psychologii rozdziela się myśli samobójcze od planów. Od miesięcy rozkładałem to sobie na czynniki pierwsze, aż w końcu doszło do intensyfikacji zamiarów. Byłem za półmetkiem tej drogi. Przekładając na język sportowy: przepracowałem okres przygotowawczy i został mi jedynie start w zawodach.
Takie rozwiązanie kiełkuje w głowie dlatego, że wszystkie próby pozbycia się tego lękowego i stresowego stanu nie działają. Skoro nic nie działa, to znaczy, że ten stan nie minie, tak już zostanie. Poczucie beznadziei się potęguje. To nieznośne uczucie.
Jest pan je w stanie do czegoś porównać?
Żeby opisać to obrazowo, to tak, jakbym usiadł na taborecie w garażu przed samochodem, a ktoś w aucie cały czas by na mnie trąbił. Starałbym się przyzwyczaić do tego dźwięku lub zasłonić uszy, ale dalej słyszałbym hałas. Mniej więcej taki stan odczuwa się podczas depresji. Próbujemy różnych metod. W końcu człowiek myśli, by odebrać sobie słuch. By wyłączyć ten dźwięk.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co to było?! Zdobyła gola z połowy boiska!
To się miało wydarzyć po konkretnej sytuacji?
Obudziłem się 10 maja i przez resztę dnia trwałem z nastawieniem: to się stanie dzisiaj. W liście pożegnalnym podałem konta w banku, hasła, opisałem niedokończone sprawy – jak je zrealizować. Po to, by pozostawić po sobie jak najmniej problemów. Tego dnia zaplanowałem kilka spotkań z bliskimi znajomymi. Nie mówiłem, co zamierzam. Chciałem zobaczyć ich na sam koniec, zrobić coś dla siebie. I odejść. Takie były moje plany na ten dzień.
Byłem już wtedy pod opieką specjalisty, w psychoterapii. Od stycznia brałem leki, ale nic nie działało. Zaplanowaną próbę samobójczą miałem w maju. Sportowcy są nauczeni, że w przypadku kontuzji dostają plan działania. Podobnie jak z rozpiską treningową do zawodów. W przypadku depresji i leków, które zaczynamy brać, pierwsze małe zmiany odczuwamy dopiero po tygodniach. Ja po pięciu miesiącach dalej byłem w bardzo mocnych objęciach tej choroby.
Podczas leczenia poinformował pan o swoich problemach opinię publiczną.
Pomogło mi to jedynie w tym, że otrzymałem większe zrozumienie w swoim otoczeniu, bo ludzie widzieli, że coś jest ze mną nie tak.
Ostatecznie nie zdecydował się pan wejść na dach. Na szczęście.
Do dziś nie wiem, co bym pomyślał, wchodząc na ten budynek. List pisałem w domu. Myśli samobójcze też miałem w domu. Może na dachu bym się wycofał?
Tego dnia byłej partnerce odholowano auto, pomagałem jej szukać samochodu. Na końcu okazało się, że nie został skradziony, tylko znajduje się na parkingu policyjnym. Wróciłem późno do domu, po północy. To był znak. Dzień, w którym to zaplanowałem, właśnie minął.
Skoro tego nie zrobiłem, to może powinienem spróbować jeszcze raz. Byłem w totalnej niemocy, ale to wlało we mnie jakąś nadzieję. Rano byłem zadowolony, że się budzę i jestem.
Pamięta pan pierwszy uśmiech?
Spodobał mi się zachód słońca. Uśmiechnąłem się do siebie. Po chwili zdałem sobie sprawę, że właśnie po raz pierwszy od bardzo długiego czasu odczułem przyjemne doznanie. To było wzruszające. To tak, jakby głuchoniemy usłyszał pierwszy dźwięk. Po roku posuchy zacząłem odczuwać proste emocje.
Jakie narzędzia pomogły panu wyjść z depresji?
W depresji najlepiej wykonywać jak najmniej ambitnych zadań, a jak najwięcej małych, drobnych: ubiorę się, zjem, wyjdę na spacer. Zadzwonię do kogoś. To rzeczy na miarę człowieka będącego w takim stanie. Bo inaczej można autentycznie nic nie zrobić przez cały dzień. Pozwoli to mniej od siebie wymagać i mieć w stosunku do siebie mniejsze pretensje. Z perspektywy człowieka zdrowego, takie myśli są niezrozumiałe. Wiem, bo dziś sam nie dowierzam, że tak źle postrzegałem siebie.
Jestem bardziej uważny na symptomy, które na początku zignorowałem. Na pewno aktywność fizyczna bardzo mi pomaga. Pozwala regulować stan emocjonalny, obniżać kortyzol, czyli hormon stresu. Sport wywołuje dodatkowo endorfiny. Ważne, żeby nie przerywać psychoterapii, nawet jeżeli nie złapiemy “chemii” z terapeutą. Należy bez wahania spróbować z kolejnym. Ważne, by się nie zniechęcać – to jest proces.
Tak samo jest z lekami, nie każde nam odpowiadają. Ja po jednych spałem 14 godzin dziennie, nie potrafiłem po nich funkcjonować. Zmieniłem je. Kilka miesięcy zajęło mi, zanim dostosowałem farmakologię do swoich potrzeb. No i najważniejsze, że dana osoba musi sama podjąć decyzję o leczeniu. Nie da się tego zrobić za kogoś.
Jak jest teraz?
Biorąc pod uwagę fakt, gdzie byłem, skąd wróciłem: jest bardzo dobrze. Nie potrzebuję już farmakoterapii, czuję się ze sobą dobrze. Kontynuuję jednak psychoterapię, bo pozwala mi to lepiej zarządzać emocjami, stresem, a także pomaga mi zrozumieć, co się ze mną dzieje. To doskonałe lekcje samorozwoju. To dała mi depresja.
Rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty
Gdzie szukać pomocy?
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.