
Zuzanna Mazurek, pływaczka: Kilka lat walczyłam z bulimią. Objadanie się i zwracanie jedzenia przeszło w stany lękowe. Myślałam, że jestem nikim.
Victoria Kalitta, lekkoatletka: Mój organizm był skrajnie niedożywiony.
Zanikła mi miesiączka, wypadały włosy, łamały się paznokcie.
Weronika Nowakowska, biathlonistka: Jest dużo więcej takich historii. Sama kilka razy wywołałam wymioty. Zaburzenia odżywiania to w polskim sporcie temat tabu.
Dr Aleksandra Pięta, dietetyczka sportowa Polskiego Związku Narciarskiego: Nie chodzi o to, czy ktoś zdobędzie medal. Tylko czy nie skończy na oddziale psychiatrycznym z myślami samobójczymi.
Tekst: Dariusz Faron
Michael Phelps rozkłada ręce i szeroko się uśmiecha. Na jego szyi i ramionach wiszą medale olimpijskie. Łącznie zdobył ich 28. Dziewięcioletniemu Karolowi oczy błyszczą w podziwie. Sam trenuje pływanie. Chce być jak Phelps. Albo jak mama. Znalazł w internecie słynne zdjęcie amerykańskiego pływaka i właśnie przybiegł jej pokazać.
– Opowiesz o Pekinie?
No pewnie. Choć minęło prawie 20 lat, takich rzeczy się nie zapomina.
PAPIEROSY
Hala była ogromna. Pływała grzbietem, więc cały czas widziała sufit, który mienił się kolorami jak ogromna zabawka. Mimo że o medalu nie było mowy, jej występ na igrzyskach olimpijskich w Pekinie w 2008 r. potraktowano jako duży sukces. Ustanowiła rekordy Polski na 100 m i 200 m stylem grzbietowym.
Zuzanna Mazurek miała wówczas 17 lat. Kiedy chwilę wcześniej została w Meksyku mistrzynią świata juniorów, na podium popłakała się z radości.
Marzyła o kolejnych triumfach. I żeby ojciec wreszcie rzucił palenie. Kiedy widziała go z papierosem, kipiała ze złości. Przed mistrzostwami Polski seniorów w Ostrowcu Świętokrzyskim zaproponowała:
– Jeśli zdobędę dwa złote medale, kończysz z papierosami.
– Chyba jak zrobisz minimum olimpijskie.
Zrobiła. Ojciec zbiegł z trybun. Wziął ją na ręce, przytulił. Pierwszy raz widziała wtedy, jak płacze ze wzruszenia.
– Pamiętasz, jak się umawialiśmy?
– Jutro palę ostatniego papierosa.
Medale, kolorowy sufit, zakład z tatą – na wspomnienie tych momentów Zuzanna uśmiecha się tak szeroko jak Phelps na legendarnej fotografii.
Ale z jej karierą wiążą się też chwile, o których nigdy publicznie nie mówiła.
SZCZYPCE
Zawsze była szczupła.
Nauczyciele śmiali się, że w domu jej nie karmią. Ale wiedziała, że skoro intensywnie trenuje, musi się dobrze odżywiać. Miała duże wsparcie rodziców. Problem zaczął się, kiedy jako 16-latka wyjechała z Kraśnika do Szkoły Mistrzostwa Sportowego.
Codzienne ważenie. Na obozach kadry juniorek nieformalna rywalizacja, która zawodniczka ma najmniejszą tkankę tłuszczową. Zuzanna powtarza sobie, że pod tym względem też musi być najlepsza.
Po igrzyskach w Pekinie może trochę odpocząć. Gdy w drugiej klasie liceum wraca do szkoły, waga pokazuje 63 kg. Przytyła 6 kg. Wyniki nadal są dobre, ale w głowie wyje syrena alarmowa. Trzeba podjąć radykalne kroki. Lekcje, trening, powrót do internatu. Na kolację serek z łyżką miodu. Jeśli wcześnie zasypia, nie czuje głodu. Nie zawsze się udaje.
– Już w podstawówce nauczyłam się, że jestem tyle warta, ile pokazuje tablica wyników. Rówieśnicy mnie nie akceptowali. Oni na zabawie albo spotkaniu klasowym, ja ciągle na treningach. Nasłuchałam się, że “mam szerokie bary”, “śmierdzę chlorem” i że “mam spływać”.
– Po igrzyskach przeraziło mnie, że wszystkie oczy są skierowane na mnie. “Jeśli zawiodę, będzie wstyd”. Chciałam zadowolić cały świat. Od września do maja schudłam 10 kilogramów.
– W tamtym czasie codziennie staję przed lustrem w bieliźnie. Układam palce w szczypce. Chwytam kawałki ciała, którego nie lubię coraz bardziej. Nie podoba mi się coraz pełniejsza buzia. Nienawidzę każdego grama tłuszczu na brzuchu. Nie chcę patrzeć na uda, które się stykają.
– W klasie maturalnej mam w internacie jedynkę z prywatną łazienką. Układ idealny.
Zaczynam się napadowo objadać. Tosty, czekoladki, chipsy, paluszki. Potem idę do toalety to z siebie wyrzucić. Najpierw raz na jakiś czas, później już codziennie. Palce robią się czerwone od wkładania ich do buzi. Przełyk i brzuch pieką od ciągłych wymiotów. Każde przełknięcie śliny sprawia ból, bo skóra jest już zdarta. Po każdym napadzie siedzę na łóżku i się trzęsę. Z nerwów i braku witamin.
Pływam coraz gorzej, bo organizm nie wytrzymuje. A przecież jestem tyle warta, ile pokazuje tablica z wynikami. Nikt już się nie zachwyca. Nikt nie klepie po plecach.
Jestem nikim.
TABU
– Wiem, że wiele pływaczek przechodziło przez to samo co ja i że problem jest aktualny. Ale w wyczynowym sporcie zaburzenia odżywiania to temat, o którym otwarcie się nie rozmawia – mówi Zuzanna Mazurek, dziś instruktorka i trenerka pływania.
Marcin Kwiatkowski, psycholog Sport and Minds i Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej: Szacuje się, że z zaburzeniami odżywania boryka się nawet od 15 do 20 proc. sportowców. W metaanalizie 177 badań przeprowadzonych wśród 70 957 sportowców, opublikowanej w 2024 roku na łamach “Journal of Eating Disorders”, wskaźnik ten został określony na 19,23 proc. To tylko zdiagnozowane przypadki, a przecież wielu ukrywa problem. Polska nie jest wyjątkiem.
W 2024 r. psycholog polskich lekkoatletów Grzegorz Więcław wraz z zespołem badał częstość występowania problemów mentalnych u zawodników. Bazował na teście przesiewowym SMHAT-1, narzędziu opracowanym przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Na 161 polskich lekkoatletów problem z zaburzeniami odżywiania zgłosiło 45, czyli ponad jedna czwarta.
Prof. Joanna Basiaga-Pasternak z Akademii Kultury Fizycznej w Krakowie: Po głośnym wywiadzie Justyny Kowalczyk w polskim sporcie zaczęto głośno mówić o depresji. Ale o zaburzeniach odżywiania ciągle rozmawia się za zamkniętymi drzwiami. Tymczasem problem dotyczy wszystkich dyscyplin, w których waga ma bezpośrednie przełożenie na wynik: biathlonu, biegów narciarskich, gimnastyki, kolarstwa, lekkoatletyki, pływania czy skoków narciarskich.
Weronika Nowakowska, wicemistrzyni świata w biathlonie: Znam wiele zawodniczek, które się z tym borykały. Mnie samej kilka razy zdarzało się napadowo jeść i wywołać wymioty. Na szczęście szybko zrozumiałam, że nie tędy droga.
Dr Aleksandra Pięta, dietetyk sportowy w Polskim Związku Narciarskim: Problem dotyczy także mężczyzn. Sportowcy cierpią na anoreksję, ortoreksję czy bulimię. Anoreksja jest najbardziej śmiertelną chorobą psychiczną. W skrajnych przypadkach dochodzi do wygłodzenia organizmu albo odebrania sobie życia.
– Nie chodzi więc o to, czy ktoś zdobędzie medal. Tylko czy nie skończy na oddziale psychiatrycznym z myślami samobójczymi.
ZŁY FILM
Wystarczy chwila i znikasz.
W sporcie wszyscy patrzą na podium. A zawodnicy z anoreksją czy bulimią stają tam coraz rzadziej. Dopiero co uśmiechałeś się do kamer z medalem na szyi. Teraz jesteś niewidzialny. Gdy 17-letnia Zuzanna Mazurek kwalifikowała się na igrzyska w Pekinie, pisały o niej wszystkie gazety. Kiedy pięć lat później jako 22-latka kończyła karierę, było dużo ciekawszych tematów.
Rzuciła wyczynowy sport na pierwszym roku studiów. Wyniki były coraz słabsze. Nabawiła się przepukliny kręgosłupa, co ułatwiło decyzję. Weszła w uzależnienie jeszcze głębiej. Napadowe objadanie i wymioty dzień w dzień. Tylko to łagodziło na chwilę ból związany z poczuciem porażki.
– Problem trwał latami. W pewnym momencie opowiedziałam o wszystkim mamie, zgłosiłam się do psychiatry. Przepisał mi leki psychotropowe, ale nadawaliśmy na innych falach. Zrezygnowałam. Później zapukałam do gabinetu psychologa i dietetyka. Miałam odnotowywać każdy posiłek. Nie umiałam się pilnować, znowu odpuściłam. Aż na trzecim roku licencjatu skończyłam w szpitalu pod kroplówką.
Siedziałam w pokoju przed telewizorem. Najadłam się i wszystko zwróciłam. Nagle serce przyspieszyło. Najpierw trzęsły się ręce, potem całe ciało. Pomyślałam, że mam zawał. Kołatanie, świst w uszach, silne pragnienie ucieczki. Jakoś dotarłam do pokoju przyjaciela na końcu korytarza.
Samochód. Przychodnia. Mierzą mi ciśnienie. Pytają, czy brałam narkotyki. Nie rozumiem, co się dzieje. Nie przestaję się trząść. Jest coraz gorzej. Rzuca mną jak w napadzie padaczkowym albo kiepskim horrorze o opętaniu.
– Błagam, pomóżcie mi.
W szpitalu na izbie przyjęć nie ma wolnych łóżek, więc sadzają mnie na krześle. Zaczynam odpływać. Jedna z pacjentek proponuje, żebym położyła się na jej łóżku. Przebudzam się tylko na nakłuwanie ręki. Potem przychodzi lekarz – wyniki podstawowych badań są w normie.
– Ale chyba czegoś bardzo się pani boi?
Kiedy atak paniki mija, wypisują mnie ze szpitala. Wracam do akademika. Przez dwie doby praktycznie nie podnoszę się z łóżka. Mam pospinane mięśnie, ale najgorsze jest to, co się dzieje w mojej głowie. Gonitwa myśli.
Jestem chora psychicznie.
Nic dobrego mnie już nie spotka.
Nie będę świadkiem na ślubie siostry.
Umieszczą mnie w zakładzie zamkniętym i zapną w pasy.
Jeśli tak ma wyglądać każdy mój dzień, lepiej byłoby umrzeć.
Po kilku dniach kolejny epizod. I jeszcze jeden. Ataki lęku zastępują napady bulimii.
Boję się wychodzić na ulicę. Zawsze biorę ze sobą bułkę. Skubię ją, żeby zająć czymś ręce. W tramwaju strzelam sobie w nogę gumką, żeby skupiać się na bólu i za dużo nie myśleć. Mam wrażenie, że inni pasażerowie mnie obserwują. Znowu chcę uciec, ale nie ma gdzie.
Kolejna próba zgłoszenia się do specjalisty. Psychiatra przepisuje tabletki, które mają wyciszyć moje stany lękowe. Biorę je pół roku. Pomagają. Zaczyna się długa droga, żeby wrócić do zdrowia.
Napady objadania nie znikają całkowicie, ale z czasem stają się coraz rzadsze. Raz, dwa razy w miesiącu jako sposób na radzenie sobie z problemami. Walczę z nimi już osiem lat, kiedy w 2015 r. zachodzę w ciążę. Myśl, że mogłabym skrzywdzić swoje dziecko działa jeszcze lepiej niż tabletki. Od tego momentu nie występuje ani jeden napad. Czuję, że odzyskuję kontrolę. Rodzę syna i czuję się szczęśliwa.
Któregoś dnia pokaże mi zdjęcie Michaela Phelpsa. Poprosi, bym opowiedziała o igrzyskach.
KOTLETY SCHABOWE
Zuzanna tłumaczy mechanizm pułapki.
Skoro o medalu decydują czasem setne sekundy, powtarzasz sobie, że liczy się każda kaloria. Perfekcjonizm jest drogą do medalu i jednocześnie polem minowym. Na granicy między profesjonalnym dbaniem o każdy szczegół a chorobliwą obsesją nie ma budki ze strażnikiem. Nie wiesz, że właśnie ją przekraczasz.
– Druga częsta przyczyna zaburzeń odżywiania u sportowców to zła komunikacja trenerów. Od jednego z nich słyszałam komunikaty: “jesteś za gruba”, “przytyłaś”. Nie idzie za tym żaden plan redukowania wagi pod okiem dietetyka oraz psychologa. Zawodnik dostaje suchy komunikat i często zostaje sam. Pierwsza myśl: przestanę jeść.
Anna Kiełbasińska, wicemistrzyni olimpijska z Tokio w lekkoatletyce: Przez lata byłam przewodniczącą Rady Zawodniczej przy PZLA. Fatalna komunikacja to nadal plaga. Trenerzy widzą, że dany zawodnik ma zbyt dużą tkankę tłuszczową, ale nie wiedzą, jak to przekazać. Nierzadko robią to agresywnie, bo nie są przeszkoleni w tym zakresie.
Bartosz Kizierowski, trener pływackiej kadry Polski: Problem jest bardzo duży. Na pewno potrzebujemy nowych narzędzi komunikacji. Hasła, które kiedyś były we współpracy z zawodnikiem codziennością, dziś są niedopuszczalne. Ale uważam, że nasza świadomość rośnie.
Prof. Basiaga-Pasternak opowiada historię młodej tenisistki: Miała kilkanaście lat. Trener polecił jej, że ma zrzucić 10 kg. Nie doprecyzował, w jaki sposób. Zawodniczka dosłownie przestała jeść. Po kilku dniach diety zasłabła na ulicy. Zabrało ją pogotowie.
Psycholog Marcin Kwiatkowski: Trener jest często demiurgiem, który pociąga za wszystkie sznurki. Chce kontrolować każdą płaszczyznę, a nie ma kompetencji np. w zakresie dietetyki. Z drugiej strony, chcę wziąć trenerów w obronę. Są coraz bardziej świadomi. Poza tym to szerszy problem.
Po pierwsze, wylicza Kwiatkowski, rynek profesjonalnej dietetyki sportowej nie jest duży. – Wiem o trenerach, którzy jeżdżą ze swoimi zawodnikami przez całą Polskę, bo trudno znaleźć specjalistę z prawdziwego zdarzenia. Za pracę ze sportowcami biorą się dietetycy ogólni. Często nie mają pojęcia o wyczynowym sporcie. I dochodzi do scen, w które aż trudno uwierzyć.
To znaczy?
– Proszę sobie wyobrazić: zgrupowanie reprezentacji Polski w jednej z dyscyplin olimpijskich. Zawodniczki są akurat w czasie redukcji wagi, co wiąże się z dużymi wyrzeczeniami i stresem. Podczas obiadu wchodzi na stołówkę pan dietetyk. Zamawia na ich oczach trzy schabowe. Współpraca skończyła się wcześniej niż obiad.
W sporcie młodzieżowym na wysokim poziomie, tłumaczy dalej Kwiatkowski, nieraz do katastrofy doprowadzają rodzice. Jeszcze jedna historia:
– Mniejsza o dyscyplinę. Zawodnik jest dobrze prowadzony przez sztab, ma prawidłową wagę, ale tata wie lepiej. Stwierdza, że młody musi schudnąć. Wymyśla, że za plecami trenera będzie redukował u syna masę. Proszę się trzymać krzesła: odpalał silnik, jeździł po okolicy i kazał swojemu dziecku biegać za samochodem.
– Młody sportowiec przestał akceptować swoje ciało. Skończyło się nie medalem, tylko rezygnacją z uprawiania sportu, stanami lękowymi i myślami samobójczymi.
KAMUFLAŻ
Pierwsze dni marca. Przytulna restauracja na Żoliborzu. Każdy stolik zajęty.
Victoria Kalitta przychodzi punktualnie. Biała bluzka, blond włosy spięte w kucyk, spokojny, łagodny głos. Kiedyś ukradkiem spoglądałaby na talerze innych, przeliczając kalorie. Teraz co chwilę robi pauzę, zastanawiając się, jak przekazać myśli. Każde słowo ma znaczenie.
– Moją historię zna bardzo wąskie grono. Nikomu nie opowiadałam jej jeszcze tak szczegółowo, jak zrobię to dziś. Przez długi czas wstydziłam tego, co mnie spotkało. To dla mnie bardzo trudne. Ale wierzę, że mogę komuś pomóc – zaczyna.
W 2017 r. jako 16-latka wygrała złoto w skoku o tyczce na ogólnopolskim festiwalu młodzieży Europy w Gyor i została mistrzynią Polski do lat 18. Skoczyła wtedy wyżej od chłopców. Niedługo później dołożyła do kolekcji srebro mistrzostw Polski seniorek.
– Jako dziewczynka trenowałam fitness artystyczny. Pozowałam w krótkich spodenkach i czarnym topie. Lubiłam to. Już wtedy słyszałam, że mam świetne warunki, że moje mięśnie prawidłowo się rysują. Startowałam na mistrzostwach świata i Europy. Nie zapomnę, jak na jednym z takich wyjazdów koleżanka ustawiła budzik, żeby wiedzieć, kiedy może zjeść wafla ryżowego.
Miałam 10 lat. Nie wiedziałam, co to kaloria.
Jako nastolatka postawiłam wszystko na skok o tyczce. Miałam poczucie, że muszę odnieść sukces. A żeby to zrobić – myślałam – trzeba być perfekcyjnym pod każdym względem. Dziś powiedziałabym, że miałam obsesję doskonałości.
Przyszedł etap dojrzewania. Szesnaście, siedemnaście lat. Hormony buzują, zaczynasz przybierać na wadze. Trener ważył mnie na co drugim treningu. Waga pokazała 200 g więcej? Niedobrze. 400 g – tragedia. Obserwuję swoje ciało z niepokojem, w głowie rodzą się pytania. Muszę schudnąć, a treningi są bardzo intensywne. Ćwiczę po pięć godzin dziennie. Dźwigam duże ciężary. Większe niż powinnam jako juniorka.
Problem przybiera na sile w 2021 r. Chudnę i zewsząd słyszę, że wyglądam super. Trenerzy klepią po plecach, koleżanki też. Najpierw odstawiam mięso. Potem wykluczam kolejne potrawy. Pieczywo idzie w odstawkę. Nabiał też jest zły. Muszę redukować tłuszcze. Aż nagle zostaje w diecie dosłownie kilka produktów.
Pierwszym sygnałem alarmowym jest zanik miesiączki. To w środowisku sportowym kolejny temat tabu. Mówi nam się, że gdy się trenuje, to normalne. Tymczasem organizm jest na wyczerpaniu.
Bóle, kontuzje, brak energii.
Nie myślę już o niczym innym niż o jedzeniu. Każdego dnia chcę tylko jak najmniej zjeść i spalić jak najwięcej kalorii. Ciągle liczę, analizuję. Wpadam w obsesję. Widzę na ulicy człowieka, który je coś niezdrowego i jestem z siebie dumna, że to nie ja. Jednocześnie momentami zaczynam czuć do siebie wstręt. Wiem już, że zaburzenia mają nade mną kontrolę. Ukrywam się, żeby nikt się nie dowiedział. Zakładam maski. Siedzę ze znajomymi w restauracji i gram. Udaję. Potrafię tak rozegrać sytuację, że inni jedzą pełne talerze, a ja – jednego orzeszka.
Tłumaczę, że właśnie zjadłam w domu. Że nie mam na nic ochoty. Że akurat menu nie jest pode mnie. Jestem mistrzynią kamuflażu. Nikt nie wyłapuje, co się dzieje. Kiedy wracam z zajęć, zawsze wybieram schody zamiast windy, bo dzięki temu spalę więcej.
Mam problemy skórne, łamią mi się paznokcie, wypadają włosy.
Aż w końcu to do mnie dociera: popełniam zabójstwo na własnym organizmie.
SPÓJRZ, JAKA JESTEŚ OBRZYDLIWA
Francuska tenisistka Caroline Garcia. Amerykański lekkoatleta Colin Jackson. Biegaczka narciarska Jessica Diggins. Australijska pływaczka Emily Seebohm. Dwukrotna mistrzyni olimpijska we wspinaczce sportowej, Janja Garnbret.
Lista sportowych gwiazd, które w ostatnich latach głośno powiedziały o swoich problemach z zaburzeniami odżywiania, jest coraz dłuższa.
W Rosji szerokim echem odbiła się historia łyżwiarki figurowej Julii Lipnickiej. W 2019 r. mistrzyni olimpijska z Soczi zakończyła karierę w wieku 19 lat z powodu anoreksji. Trafiła do specjalistycznego ośrodka.
Rok przed końcem kariery Lipnickiej wszystkich zszokowała biathlonistka Gabriela Soukalova. – Walczę z anoreksją od dziesięciu lat – wyznała w autobiografii. O doprowadzenie do zaburzeń oskarżyła swojego wieloletniego trenera Jindricha Sikolę.
– Postawił mnie przed lustrem i mówił: spójrz, jaka jesteś obrzydliwa i gruba. Przepłakałam wtedy całą noc – opowiadała, a Sikola bronił się, że nie pamięta takich sytuacji.
Świadectwo Soukalovej wywołało w Czechach trzęsienie ziemi. W końcu z igrzysk olimpijskich 2014 r. wracała jako trzykrotna medalistka. Dwa razy wygrywała tytuł mistrzyni świata. – Mówiąc szczerze, prawdopodobnie zepsułam ludziom bajkę o niezłomnej biathlonistce – mówiła dziennikarzom.
W grudniu 2024 r. dyskusja o zaburzeniach odżywiania w sporcie przetoczyła się przez Norwegię. Środowiskiem wstrząsnęła śmierć Marthe Kahtrine Myhre. Biegaczka narciarska zmarła w wieku 39 lat. Jej brat ujawnił w mediach społecznościowych, że do śmierci doprowadziły zaburzenia odżywiania. Myhre przez lata walczyła z anoreksją.
– Z jednej z najlepszych zawodniczek w kraju stałam się stałą bywalczynią szpitala. To była drastyczna zmiana – opowiadała w wywiadach.
Znaleziono ją martwą w domu. Umarła, siedząc w fotelu.
PRZYMYKAMY OKO
W polskim sporcie nie było takich historii jak Myhre. I takich świadectw jak Soukalovej. Choć problem istnieje, cisza nie jest zaskakująca.
Psycholog Marcin Kwiatkowski: – Właściwie rozmawiamy o tym, że w pogoni za sukcesem zaczynamy niszczyć własne ciało. Który zawodnik, trener albo działacz otwarcie powie, że to tak naprawdę autodestrukcja?
Dietetyczka PZN Aleksandra Pięta: – W sporcie wyczynowym zaburzenia odżywiania są częścią syndromu względnie niskiej dostępności energetycznej RED-S, znanego dawniej jako triada atletyczna. Wiąże się on z zaburzeniami odżywiania, osteoporozą i zaburzeniami miesiączkowania na skutek niedoboru energii.
– Na zaburzenia miesiączkowania cierpi ogrom zawodniczek. To jeszcze większe tabu. A brak miesiączki przez pół roku może prowadzić do bezpłodności. Powinniśmy zacząć o tym rozmawiać.
Victoria Kalitta, lekkoatletka: – Wiele czołowych sportsmenek na świecie to dobrze odżywione kobiety. Tymczasem w polskim sporcie ciągle jest trend na wychudzone, wyniszczone ciało. Ciągle kierujemy się hasłem: byle jak najmniej tkanki tłuszczowej. To często ślepa uliczka.
Trener kadry pływaków Bartosz Kizierowski: – Idziemy w dobrym kierunku, natomiast mam porównanie z innymi krajami, bo obecnie mieszkam w Hiszpanii, a przez 15 lat żyłem w Stanach Zjednoczonych. Tam proces zmian społecznych zaczął się dużo wcześniej.
Była biathlonistka Weronika Nowakowska: – Prawda jest taka, że w polskim sporcie na zaburzenia odżywiania od lat przymyka się oko. Patrzymy wyłącznie na wynik, a nie na zdrowie zawodnika. Jeśli tylko ten wynik się zgadza, nikt nie chce dostrzec problemu.
– Wyobraźmy sobie, że zawodniczka przygotowuje się do igrzysk. To spore nakłady czasu, pracy i pieniędzy. Na finiszu tych przygotowań okazuje się, że cierpi na poważne zaburzenia odżywiania. Kto będzie miał odwagę podjąć radykalne działania i np. wykluczyć ją z kadry, żeby ją ratować? Posypałyby się gromy. Dlatego nikt nie reaguje.
LUSTRO
Victoria Kalitta walczyła z zaburzeniami odżywiania kilka lat.
Pomógł jej dietetyk, do którego się zgłosiła. Jak mówi, walka o powrót do zdrowia jest psychicznie jeszcze trudniejsza niż szczytowy okres występowania zaburzeń. – Organizm jest tak wypompowany, że wchłania energię jak gąbka. Byłam skrajnie niedożywiona. Mózg nie jest przyzwyczajony do większej liczby kalorii i się buntuje, początkowo nie chcesz jeść – tłumaczy.
Pomyślała, że musi poznać zaburzenie, z którym walczy. Dziesiątki przeczytanych artykułów. Setki momentów, w których łapiesz się na myśli, że trzeba się pilnować.
Przez trzy lata Victoria nawet nie miała w domu lustra, żeby nie patrzeć na swoje odbicie. Nie analizować każdego centymetra ciała. Nie szukać w nim defektów. Ciągła walka ze sobą, której nie da się oddać słowami. Zwłaszcza że nie tylko jej głowa powiedziała “dość”.
W październiku 2022 r. przeszła poważną operację biodra. Później była długa rehabilitacja. Na nowo uczyła się chodzić. Do tych momentów nie chce już wracać.
– Sport doprowadził mnie do zaburzeń odżywiania i jednocześnie mnie uratował. Zdałam sobie sprawę, że jeśli chce nadal skakać o tyczce, po prostu muszę zacząć jeść. Miałam silną wewnętrzną motywację i wsparcie najbliższych – rodziców i partnera.
– Problem w pewnym sensie będzie ze mną do końca życia. Zdarza się, że demony wracają, ale potrafię nad nimi panować. Jestem silniejsza niż kiedykolwiek. I mogę powiedzieć to z pełną świadomością: uwolniłam się od tego.
GDYBANIE
Victoria patrzy już w lustro bez obaw. Akceptuje swoje odbicie.
Ma nadzieję, że kiedy będzie miała 70 lat, nic się pod tym względem nie zmieni. Zobaczy lekko przygarbioną sylwetkę. Pogładzi dłonią siwe włosy. Dostrzeże zmarszczki na czole, które kiedyś było gładkie. Rzuci okiem na obwisłe ramiona.
I stwierdzi, że kiedyś wyglądała dużo lepiej. Ale teraz też jest nieźle.
Zuzanna Mazurek nadal regularnie “bada” przed lustrem ciało. Co jakiś czas występują u niej stany lękowe. Radzi sobie z nimi dużo lepiej niż kiedyś.
– Przez 2,5 roku byłam w terapii, ale koncentrowała się na czymś zupełnie innym. Tematu zaburzeń odżywiania bałam się poruszyć. Mimo że opowiedziałam swoją historię, nie wiem, czy ją przepracowałam.
Na sport się nie obraziła. Dużo więcej jej dał niż zabrał. Nie zdobyła tyle medali co Phelps, ale było pięknie. Z drugiej strony, pewnie nie musiała płacić aż tak wysokiej ceny. Może gdyby w tamtych czasach była większa świadomość problemu? Gdyby reprezentacja Polski miała wówczas psychologa?
Nie ma już co gdybać. Lepiej opowiedzieć synowi o Pekinie.
Miała siedemnaście lat. Woda była przyjemna, a sufit hali mienił się kolorami.
Tata nie pali do dziś.
Dariusz Faron jest dziennikarzem Wirtualnej Polski.
Chcesz skontaktować się z autorem? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl