![Jacko Brango: “Gdzie krzyczeć o tym, że się napisało piosenkę?” [WYWIAD] Jacko Brango: “Gdzie krzyczeć o tym, że się napisało piosenkę?” [WYWIAD]](https://i3.wp.com/i.iplsc.com/-/000KVC1DPJNM8BS4-C461.jpg?w=1024&resize=1024,0&ssl=1)
Weronika Figiel, Interia: Za tobą premiera piosenki “Nie umrzemy młodo”. Co zainspirowało cię do napisania utworu o niechęci do starzenia się – to była jakaś konkretna sytuacja?
Jacko Brango: – Jest nawet kilka inspiracji. Jak zaczynałem pisać tę piosenkę, to pomyślałem sobie, że generalnie doskwiera mi poczucie starzenia się. Słucham dużo muzyki, oglądam filmy i seriale – nic nowego, każdy to robi (śmiech). Natomiast bardzo zapadła mi w pamięci jedna piosenka – “Too Old to Die Young” z filmu “Django” Tarantino. To jest właśnie ten utwór, który bezpośrednio wpłynął na treść mojej piosenki. Kolejną inspiracją był fragment serialu “Przyjaciele”. Jest taki odcinek, w którym bohaterowie wspominają, jak każdy z nich po kolei przekraczał trzydziestkę. Tam jest kultowa scena, gdzie Joey krzyczy: “God, why are you doing this to us?”.
Nie wiem, z czego to wynika dokładnie, że jest to aż tak bolesne. Chociaż… Jednak wiem! Strasznie bolesna jest ta zmiana z dwójki na trójkę. Wtedy społecznie i systemowo powinno się stać poważniejszym człowiekiem. W nowej piosence podkreślam to, zwłaszcza w drugiej zwrotce, że tak nie musi być. To od nas zależy, czy będziemy tymi starymi dziadami, czy nie. Mówi się, że wiek to tylko liczba – to nie do końca tak jest, bo to zależy od tego, jak się będziemy zachowywać, czy usztywnimy się tym przysłowiowym kijem wiadomo gdzie, czy jednak będziemy dalej korzystać z życia i będzie ono dla nas cały czas wielką przygodą.
Często czerpiesz inspiracje z seriali i filmów?
– Tak. Oczywiście później te inspiracje, w sposób warsztatowy, należy odsiedzieć i ubrać w słowa. Ja myślę, że nasze ludzkie istnienie polega generalnie na tym, żeby się wzajemnie inspirować. Mnie inspirują właśnie filmy i seriale, ale często też rozmowy z ludźmi. Tekst do piosenki “Nie umrzemy młodo” napisałem wspólnie z Mimi Wydrzyńską. Miałem już refren i wiedziałem, o czym ta piosenka ma być. Wtedy umówiliśmy się na wspólne pisanie i ono okazało się bardzo inspirujące, po prostu sobie rozmawialiśmy, o czym ta piosenka ma być. Wymienialiśmy się spostrzeżeniami, a słowa same się układały. Mam nadzieję, że ta piosenka też kogoś do czegoś zainspiruje. Być może będzie to bodziec do tego, żeby się zabrać za rzeczy, które odkładało się na potem, albo rzeczy, które chce się zrobić, ale uważa się, że to już nie ten wiek, bo nie wypada. Chciałbym, żeby to była motywacja do tego, żeby coś zmienić i spełniać swoje marzenia.
Masz jakiś przepis na to, żeby nie utracić w sobie wewnętrznej młodości?
– Włączyć sobie taneczną piosenkę, potupać, otworzyć okno, odetchnąć świeżym powietrzem. Myślę, że ta nowa piosenka może powodować właśnie takie drgania, które napawają dobrą energią do działania.
Ja już miałam okazję usłyszeć “Nie umrzemy młodo” przedpremierowo na koncercie we Wrocławiu, gdy zagrałeś jako support przed Krzyśkiem Zalewskim. Wtedy namawiałeś publiczność, aby nauczyła się refrenu i odśpiewała go z tobą – to się oczywiście udało. Pisałeś ten utwór właśnie z taką myślą, że ludzie będą śpiewać go tłumnie na koncertach?
– Nie. Pisałem go w naiwnym przypływie pewności siebie i nadziei na to, że jeszcze na nic nie jestem za stary, że ten świat cały czas stoi przede mną otworem. Wiedziałem, że będą turbulencje, ale jestem na to przygotowany, bo już do trzydziestki życie zdążyło mnie nauczyć pewnych rzeczy. W ogóle nie myślałem, że to będzie taki “stadionowy refren”. Mieliśmy okazję przetestować go dokładnie na trzech koncertach. Jeden odbył się właśnie w Hali Stulecia przed Krzyśkiem, drugi przed Darią Zawiałow w Katowicach i trzeci w Warszawie. Niebywałe jest to, że ci wszyscy ludzie śpiewali, mamy to na nagraniach (śmiech), po przesłuchaniu dwa razy, już za trzecim chwytali refren i zaczynali śpiewać. Wcale nie trzeba było ich długo prosić.
Dostałem też bardzo dużo wiadomości. Przy żadnej innej piosence ludzie nie pisali mi komentarzy aż tak intensywnie, że czekają na ten utwór od grudnia, czyli odkąd go usłyszeli na koncercie. Dlatego wspomniałem, że mam wrażenie, jakby ta piosenka powodowała jakiś energetyczny bodziec do dobrego samopoczucia, mimo tego, że jest o starzeniu się, więc teoretycznie o niczym przyjemnym.
Już od dłuższego czasu grasz z Krzysztofem Zalewskim na scenie. A jak współpracowało wam się razem w innej formule, przy okazji tworzenia wspólnego utworu?
– Łatwo nam się pracowało, bo ja tę piosenkę Krzysiowi wysłałem, on ją sobie puścił, przesłuchał i powiedział: “To jest bardzo dobry numer”. Ja mu wtedy powiedziałem, że bardzo bym chciał, żeby on w tej piosence gościnnie wystąpił. Krzysiu mnie zapytał, jak ja to widzę, ja na to, że klasycznie – ja pierwszą zwrotkę, on drugą i załatwione. Pamiętam, że Krzysiu wysłał mi swoje nagranie do tego utworu dokładnie w Sylwestra. Generalnie ta piosenka bardzo szybko poszła. Muzykę napisałem razem z moimi kolegami z zespołu, Filipem i Radkiem, potem w przypływie naiwnej pewności siebie refren, później wspólnie jeszcze dwie zwrotki, minął miesiąc i Krzysiu się dograł do piosenki, a na koniec zajmowaliśmy się technicznymi rzeczami. Poszło bardzo szybko.
Z Krzysiem też umówiłem się na wykonanie okładki do tego singla. Miałem taki pomysł, żeby nie było to proste zdjęcie, na którym stoją albo siedzą dwaj panowie. Wiadomo, że takie zdjęcia też są potrzebne, ale tutaj chciałem, żeby ta okładka coś szczególnego znaczyła. Ja bardzo lubię takie rzeczy, które są niepowtarzalne, które się dzieją tu i teraz. Pomyślałem sobie: “Czego najbardziej nie lubimy w starzeniu się?”. A no tego, że co roku przybywa o jedną świeczkę więcej. Zaproponowałem Krzysiowi, że ustawiamy masę świeczek na torcie, zapalimy je, on to będzie trzymał, a ja zbiję ten tort na kwaśne jabłko. Można to było zrobić tylko raz, sytuacja nie była powtarzalna. Ja bardzo lubię takie rzeczy zarówno w muzyce, jak i w ogóle w sztuce – coś, co się dzieje tu i teraz, i jest to wyłącznie ten jeden niepowtarzalny moment.
Niedawno wydałeś utwór “Pod powierzchnią”, nagrany również w duecie – z zespołem Neony. To przypadek czy szykujesz jeszcze więcej duetów w najbliższym czasie?
– To zupełnie nie jest przypadek. Ja sobie wymarzyłem, że na mojej debiutanckiej płycie pojawią się goście, którzy mieli ogromny wpływ na mój rozwój artystyczny – tak to górnolotnie ujmę. I to się dzieje! Pierwszą współpracą, jaką udało mi się zarejestrować, była piosenka z Jamalem – “Endorfiny”. Teraz zespół Neony, od którego bardzo wiele się nauczyłem. No i Krzysiu Zalewski, z którym już od kilku lat współpracuję. To są ważne postaci w moim artystycznym życiu i jestem bardzo zadowolony, że udało się nagrać te duety.
Masz jakieś niedoścignione marzenie duetowe? Może chciałbyś nagrać piosenkę z kimś z zagranicznego podwórka muzycznego?
– Z Lolą Young mogę nagrywać jutro! Teraz jest na nią wielki hype, ale ja ją odkryłem rok temu. Usłyszałem “Wish You Were Dead” i byłem absolutnie zachwycony tym numerem. Jak w zeszłym roku wyszła płyta, to słuchałem ją przez całą noc i byłem zafascynowany. Nagle “Messy” zrobiło się takim viralem… Ja nie lubię takich sytuacji, bo teraz już ją wszyscy znają i lubią, a wcześniej tylko ja ją znałem i lubiłem. Byłem wyjątkowy (śmiech). Ale bardzo się cieszę z jej sukcesu. Tak poza nią, to lubię bardzo Paolo Nutiniego, Eddiego Veddera z zespołu Pearl Jam. Jak powiedziałaś o zagranicznych artystach, to moja wyobraźnia powędrowała daleko. Natomiast na polskim rynku też nie brakuje takich postaci, z którymi wielkim zaszczytem byłoby nagranie piosenki.
Premierze piosenki “Nie umrzemy młodo” towarzyszyła także premiera klipu. Ten teledysk to była wizja reżysera czy twój pomysł?
– Tutaj wszystkie laury trzeba przyznać Sebastianowi. Zrobiliśmy już razem kilka klipów i to, co ja w Sebastianie lubię najbardziej, to fakt, że on myśli nie obrazkiem, a ideą. Tak bym jego działalność podsumował. Zazwyczaj to wygląda tak, że – jak robimy klipy wspólnie – umawiamy się, ja jadę do niego do studia, siedzimy, gadamy, puszczamy sobie inspiracje, opowiadamy o tym, jak coś widzimy, robimy taką burzę mózgów. Natomiast teraz było tak, że jak umówiliśmy się na spotkanie i przyjechaliśmy w to miejsce, to on do mnie mówi: “Słuchaj, ja mam taki pomysł, że musimy zrobić karaoke dla seniorów”. Ja na to: “Mamy to! Nie ma nad czym dyskutować”. Pomysł był od razu kupiony – wiedziałem, że to jest to, o co chodzi.
Niedługo zagrasz na Męskim Graniu w Poznaniu. Lubisz tego typu festiwalowe występy?
– Zawsze uwielbiałem festiwale – jeszcze jako widz i już jako występujący. Lubię takie duże spędy ludzi i lubię, jak dużo się dzieje. Ale jeśli miałbym wybrać koncert na festiwalu, na arenie czy w klubie, to wybrałbym klub. Ta ciasna atmosfera, ludzie blisko sceny, zespół, który – przez to, że scena jest mniejsza – jest też bardzo blisko. Mam wrażenie, że to wytwarza zupełnie inną energię. Stojąc na scenie emocjonalnie głębiej to przeżywam.
Przy okazji koncertów klubowych masz pewnie okazję porozmawiać z ludźmi i uzyskać od nich jakiś feedback w kwestii swojej twórczości. Dużo ci to daje, gdy ludzie wskazują, co im się w twojej muzyce podoba? Wdrażasz to później w swoje nowe projekty?
– Ja generalnie lubię kontakt z ludźmi i lubię sobie pogadać, nawet z przypadkowymi osobami robiąc zakupy. Natomiast tych okazji do rozmowy ze słuchaczami po koncertach nie było jeszcze wiele. Mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej – tym bardziej, że planujemy trasę koncertową przy premierze płyty. Chociaż ja nie uważam, że słuchacze powinni mieć bezpośredni wpływ na twórczość, przynajmniej w tym nurcie, który mnie interesuje. Ja w piosenkach prezentuję swoją wrażliwość, swoje opowieści, historie i przemyślenia. Przy okazji szybkiej wymiany zdań, która zwykle ma miejsce po koncertach, trudno mieć na mnie twórczy wpływ.
Czyli można powiedzieć, że tworzysz muzykę głównie ze swojej wewnętrznej potrzeby.
– Tak, od tego się to wszystko zaczęło i myślę, że to jedyna droga. Wydaje mi się, że wartościowa muzyka, taka która do ludzi dociera, zazwyczaj jest wygenerowana pod wpływem emocji, a nie kalkulacji – jak być może ma to miejsce w typowo mainstreamowych produkcjach, przy których kładzie się nacisk na to, żeby nóżka tupała i żeby się wszystkim podobało. Natomiast ja myślę, że wtedy to wyraźnie czuć, że takie piosenki są robione dla pieniędzy i dla sławy czy blichtru. To nie jest to, co mnie interesuje. Mnie interesują emocje, dlatego też bardzo lubię oglądać różne live sesje i widzieć, jak ktoś wykonuje muzykę na żywo. Dużo mniej mnie interesują różnego rodzaju “fajerwerki” na koncertach – sztuczne ognie czy tancerki. Lubię patrzeć, jak ktoś się wręcz pruje na scenie, kipi energią i emocjami.
Wspomniałeś kilka razy o swojej nadchodzącej płycie. Jak idą prace?
– To już jest końcówka tworzenia. Domykamy ten album, bo na jesień szykujemy się z premierą i koncertami.
Masz już jakiegoś faworyta z nagranych piosenek, którego możesz określić jako coś, na co ludzie powinni szczególnie czekać przy okazji premiery albumu?
– Każda piosenka jest dla mnie osobista i typowanie jednej jest trudne. Na tej płycie jest masa rożnych przeżyć i przemyśleń, więc faworyzować jedną piosenkę… Nie powinienem w ogóle ich dopuszczać między sobą do rywalizacji, bo każda pojedyncza jest dla mnie ultraważna. Nawet jeżeli którąś lubię bardziej, to wynika z tego, że tak jest akurat w tym momencie, a za miesiąc albo dwa będzie zupełnie inaczej.
Zauważyłam, że mocno promujesz swoją muzykę w mediach społecznościowych. Myślisz, że obecnie jest to niezbędne, żeby jako artysta utrzymać się na rynku?
– Wydaje mi się, że tak i wielu twórców już to pokazało. Media tradycyjne ustępują powoli mediom internetowym i często dzieje się tak, że coś się wybije na Instagramie czy TikToku, a później jest grane w wielkich stacjach radiowych. Więc jest to aktualnie pewnego rodzaju konieczność. Bo gdzie krzyczeć o tym, że się napisało i wydało piosenkę, jak nie tam?
Co było pierwsze – twoja nietuzinkowa nazwa na Instagramie (jakobracmango) czy twój pseudonim artystyczny?
– Była to nazwa na Instagramie! Z “jak obrać mango” wywodzi się Jacko Brango. To wyszło z klasycznego przekręcenia językowego tej nazwy. Z pewnością wygeneruje jeszcze masę przekręceń, ale jesteśmy na to gotowi. Dzięki temu wytworzyło się też pewnego rodzaju alter ego. Może gdybym zechciał teraz poruszyć jakiś temat, na który Szymona Paduszyńskiego emocjonalnie nie stać, to Jacko Brango przyjdzie z pomocą i z łatwością o tym opowie. Wtedy można stwierdzić, że jest to fikcja literacka, która z Szymonem nie ma nic wspólnego. Mam też wrażenie, że Jacko Brango potrafi raz być wrażliwym, opowiadającym osobiste historie kolesiem, a raz może być to czteroosobowa gromadka, tryskająca energią na scenie. Moje alter ego rozszerza się czasem na zespół i wtedy Jacko Brango nie jest jedną osobą, a grupą.
Jakie jest twoje największe marzenie albo cel do spełnienia na ten moment?
– To, o czym, marzę to granie jak największej ilości koncertów, takich w ciasnych klubach, dla naszej budującej się publiczności. Wiadomo, że będzie super, jeśli nas będą zapraszać na duże, mające już jakąś renomę festiwale, natomiast najfajniej będzie grać swoje piosenki dla ludzi, do których one docierają, i dla których są wartościowe.