![“Lubię bardzo to, że jednak nie wszystko zostało jeszcze powiedziane” [WYWIAD] “Lubię bardzo to, że jednak nie wszystko zostało jeszcze powiedziane” [WYWIAD]](https://i1.wp.com/i.iplsc.com/-/000KKDNMRKL9HNVH-C461.webp?w=1024&resize=1024,0&ssl=1)
Weronika Figiel, Interia Muzyka: Można powiedzieć, że jesteś teraz w takim twórczym okresie. Widziałam po twoich mediach społecznościowych, że pracujecie nad nowym albumem. Możesz już coś zdradzić, jak idą prace?
Zuta: – Idą dobrze, więc nawet z chęcią ci zdradzę. Zaczynamy czuć konkretny kierunek tego albumu. Połowę piosenek mamy faktycznie wyprodukowanych w studiu i możemy już powiedzieć coś konkretniejszego. Ten album będzie miał dużo pazura, dużo zabawy z inspiracją latami naszego dzieciństwa i hitami radiowymi z tamtych czasów. To nie jest inspiracja bardzo świadoma, jakimiś konkretnymi piosenkami, ale tak do mnie dotarło, że może dlatego, że w tym pięknym czasie naszego życia, nasze mamy uwielbiały słuchać takiej muzyki i od razu im się rozpromieniała twarz, od razu miały ochotę tańczyć. Chyba stąd to się wkrada do naszej twórczości. Teraz już nie tylko wszyscy nam mówią, że przypomina im to coś, co już gdzieś, kiedyś, w radiu słyszeli, ale też sami zaczynamy słyszeć, że to jest racja. Od dawna czegoś takiego nie było, to są hity radiowe, ale nie z dzisiaj. Zobaczymy, czy radio się otworzy na te hity radiowe, będące podróżą w czasie.
Powiem szczerze, że jak pierwszy raz usłyszałam piosenkę “Elvis”, to miałam takie wrażenie, że jest to piosenka z dawnych lat, nawet 80. czy 90., przypominało mi to trochę Maanam. Często słyszycie takie porównania?
– Tak, bardzo. Jeżeli chodzi o Maanam, to słyszymy często. Ja na początku trochę nie wiedziałam, skąd to się bierze, że tyle osób zauważa to samo. Uwagę na to zwróciło nam naprawdę wiele niepowiązanych ze sobą osobowości. Zastanawiałam się, z czego to wynika. W końcu poczułam, że chyba chodzi o tę energię przekazywania swoich emocji. Temperament może miałyśmy z Korą bliźniaczy, bo nie chcę powiedzieć, że to jest to samo, ale też chyba podobne potrzeby serca. Może z tego wynika to podobieństwo, bo nie jest to w żaden sposób zamierzone. Jest to bardzo onieśmielające, bo od razu stawiać się w zestawieniu z czymś bezsprzecznie genialnym, wielkim i kultowym – to jest przerażające. (śmiech) W żadnym momencie nie próbowaliśmy być Maanamem, ani ja nie śmiałabym próbować być Korą. Próbuję i na razie z powodzeniem jestem Zutką. Wydaje mi się, że te porównania zawsze są pozytywne i wynikają z tego, że ludzie czują podobną ekscytację, jaką czują słuchając Maanamu. Jest to dla nas największy komplement po prostu.
Ja też miałam wrażenie, z piosenką “Smaki ziół”, że tam jest trochę Brodki z płyty “Sadza”. Słyszałaś też takie porównania – do nowoczesnych artystów?
– Również słyszałam takie porównania. Ale faktycznie porównania do Brodki, to tylko przy “Smakach ziół”. Komuś “W pięciu smakach” się z tym skojarzyło. Stanowcza większość porównań jest do artystów, którzy największą karierę mają za sobą, już nie tworzą, albo już ich nie ma wśród nas. Często słyszę też porównania z Wandą i Bandą. To jest od razu dla mnie takie: “AAA! Jak dobrze, że to się komuś kojarzy z czymś, co mnie tak kręci, co ja tak zawsze lubiłam”.
Masz jakiś autorytet muzyczny?
– Dla mnie najbardziej inspirującą artystką jest Miley Cyrus. Wszystkie moje świadome inspiracje są raczej spoza “polskiego podwórka”. Od dziecka uwielbiałam Madonnę, Petera Gabriela, później wkroczyła Miley Cyrus i Lady Gaga do mojego życia, później jeszcze Lizzo. W większości, jak myślę o takich świadomych inspiracjach, to nie jest to nikt, kto leciał u mnie w radiu, jak byłam mała. Moja mama puszczała Madonnę i Petera Gabriela i pamiętam, jakie na niej to robiło wrażenie. Koncerty Petera Gabriela, podczas których on się po scenie przetacza w wielkiej kuli, albo zachowuje się, jak małpa, bo śpiewa o małpie. Teraz, będąc na scenie, silnie czuję wpływy moich rodziców, tego, jaką płytę odpalali, żebym się obudziła w weekend. Ale ze największych świadomych inspiracji, to jest jednak Miley Cyrus. Ja mam czasami aż ochotę – jak jestem sfrustrowana, zła, dostałam trzeci hejt o to samo – na Instagramie do Miley napisać: “Cześć Miley. Tu Zutka. Słuchaj, jak ty sobie radzisz?”. I wiem, że ona mi nie odpisze, ale myślę, że może powinnam prowadzić taki dzienniczek, monolog ze sobą. “Ah Miley, to znowu się stało. Powiedzieli mi, że zbytnio przypominam kogoś, kim nie jestem” (śmiech).
Może kiedyś zdarzyłoby się, że jednak by odpisała i to byłby jakiś pomysł na duet.
– Może. Kto wie. To jest właśnie taka osobowość bezprecedensowa, autentyczna. To mnie chyba w niej najbardziej chwyta. I cała jej droga. Ja poznałam Miley jako Hannah Montanę, a teraz sama czuję się Hannah Montaną – na co dzień w biurze, jutro muszę jechać już do pracy, ale tutaj mam scenę, mam wywiady. Ta Hannah Montana z Miley Stewart są naprawdę częścią mojego życia. Ale też to, że ona później przeszła załamanie, a raczej wielką zmianę, była superkontrowersyjną. Pamiętam, jak chyba u Jimmy’ego Fallona, który zapytał: “Co na to twój ojciec, że latasz ciągle półnaga?”, odpowiedziała: “Mój ojciec przede wszystkim jest spokojny, że jestem dobrym człowiekiem. Nie można się i rozbierać, i być złym człowiekiem, trzeba sobie wybrać”. Trochę też tak do tego podchodzę. Nie ważne, że na początku ktoś źle to odbierze, co zrobiłam. Jeżeli ja w sercu jestem przekonana, że to nie jest nic zdrożnego i oburzającego, to będę się tego trzymać. Jestem dobrym człowiekiem, wiem kim jestem i wiem, co robię.
Można powiedzieć, że jesteś na początku swojej wielkiej kariery.
Przed tobą dopiero pierwszy album, na koncie jedna EP-ka i wszystko się zaczyna. Czujesz, że start w polskiej branży jest trudny, czy da się to zrobić łatwo?
– Jestem przekonana, że to jest trudne, bez zmian. Ale to, jak łatwo się to udało akurat naszemu duetowi… Maksymilian, mój ukochany, miał olbrzymi wpływ na to, w jaki sposób to przebiegło, bo on już trochę tej branży znał. On wcześniej występował z zespołem Terrific Sunday. Ja mam wrażenie, że Maksymilian czegokolwiek się tyka, to się zamienia w złoto, bo oni też błyskawiczną karierę robili. On daje dużo spokoju do tego, bo to jest bardzo stresujący proces – wyjść, pokazać siebie, a później czekać na opinie i liczyć, że będą dobre. To generalnie rozbraja psychicznie człowieka. To, że Maksymilian ma większe doświadczenie, jest dla mnie olbrzymim autorytetem. On mówi: “Spokojnie. Teraz zrobimy tak i zrobimy tak. Uspokój się”. Ja wtedy, może nie przyjmę tego od razu, ale gdzieś tam w głowie już mi zakiełkuje: “uspokój się, uspokój się, uspokój się”.
To, jak on wprowadził do mnie ten spokój, to “będzie, co będzie”, sprawiło, że paradoksalnie superszybko się to wszystko dzieje i nie panikujemy. Wszystko, mam wrażenie, tak się pięknie układa, cyk, cyk, cyk – po prostu bomba! To wyskoczyło błyskawicznie – my wygraliśmy jeden konkurs, mając jeden singiel, dowiedzieliśmy się, że w nagrodę mamy zagrać za dwa miesiące koncert, więc musieliśmy w dwa miesiące zrobić materiał na półgodzinny występ, z tego się zrobiło demo naszej EP-ki, koncert był wielkim sukcesem, Maksymilian porozsyłał tę demówkę do wszystkich wytwórni, jakie były i jedna nam odpisała, że są na tyle zainteresowani, że zapraszają na kawkę. Potem już wszystko z górki. Chociaż jesteśmy świadomi, że wykonujemy mega ciężką pracę, czasami jesteśmy tak przemęczeni, że już tylko usiąść, wyryczeć się z tego wszystkiego. Ale jest to jednocześnie tak satysfakcjonujące, że to się samo nakręca. Jest to jakiś mega fart. Myślę, że to nie jest tak, że każdemu, z takim podejściem jak moje, byłoby tak łatwo. To była dobra chwila, dobre miejsce. Widocznie znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu też mentalnie, żeby to wszystko zrobić, przyjąć, przetrwać. Nie ma jednej drogi czy złotej porady, którą bym mogła dać, żeby komuś się udało w takim samym tempie to zrobić, albo wręcz większym. Jest w tym coś magicznego, tajemniczego, zrządzenie losu, więc warto próbować.
Miałaś w tym całym szaleństwie moment, w którym pomyślałaś sobie: “Wow, udało się”? Taki moment, w którym na chwilę mogłaś przystopować i zastanowić się nad tym, że jesteś tu, gdzie jesteś, i zawsze o tym marzyłaś.
– Miałam parę takich momentów. Za każdym razem, jak coś się uda, to mam takie: “Pocieszmy się tym, później odejdzie i nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś będzie przyjemnie”. (śmiech) Wiadomo, że my dążymy do tego, żeby jeszcze było przyjemnie, pracujemy dalej, ale są też momenty, w których czuje się nagle takie przyzwolenie od całego świata. Ma się wtedy taką myśl: “Wow, będę dokładnie to robić. Dziękuję, że wszystkim wam się to podoba. Będziemy dokładnie to robić dalej. Dzięki, dzięki, dzięki”. Takie uczucie na pewno było, po pierwsze, jak dostaliśmy informację od naszej menedżerki, że Męskie Granie chciałoby, żebyśmy się pojawili, a po drugie, jak zagraliśmy na tym Męskim Graniu. To był moment naprawdę przełomowy, my czuliśmy coś takiego w powietrzu… Oczywiście napięcie przed tym było potworne, mi się tak chciało ryczeć, jak przed pierwszym koncertem, taki stres. Czułam, że muszę sobie udowodnić, ale przede wszystkim muszę udowodnić tym, którzy mnie zaprosili, że to był dobry wybór, że bardzo dziękuję, a teraz pokażę, że nie popełniliście błędu, że będziecie ze mnie dumni. I zagraliśmy ten koncert, grało nam się po prostu fenomenalnie. Ludzie pod sceną byli świetni i w ogóle cała aura, ja ze trzy razy prawie zemdlałam na scenie. Za każdym razem, jak tylko czułam, że mnie bierze taka “fala”, że mnie zaraz zamroczy, to tylko zaczynałam skakać bardziej, żeby się pobudzić. Mówię: “Jezu, jak teraz zemdleję, nikt mi tego momentu nie odda. Muszę teraz z całej siły”. I udało się dowieźć ten koncert do końca. W tamtym momencie, na nasze możliwości, był dla nas perfekcją po prostu. Pamiętam, że jak zeszłam ze sceny, to musiałam ukucnąć, złapać oddech jakoś, Maksymilian tylko mnie klepał po plecach, że “super robota zrobiona”. Patrzę na moją menedżerkę, ona ma łzy w oczach ze wzruszenia, przybiega do nas nasz dźwiękowiec, mówi: “To był wasz najlepszy koncert!”. Jak się zorientowałam, że naprawdę wszyscy czują to, co ja, że to było najlepsze dotychczas, że totalnie rozbroiliśmy, pokazaliśmy wszystkie nasze możliwości… Jak dostałam to potwierdzenie, od osób, które tak kocham, na których opinii tak mi zależy, to cały wieczór z Maksymilianem na to patrzyliśmy i mówiliśmy: “Coś się właśnie wydarzyło”. To nam odblokowało jakieś miejsca w głowie. Wcześniej robiliśmy takie: “Fake it until you make it”. “Sky is the limit” – tak sobie musieliśmy powtarzać. A teraz mieliśmy takie: “No proszę. Naprawdę sky is the limit. Jazda”.
A propos twojej współpracy z Maksymilianem, z którym dzielisz też codzienność. Myślisz, że byłoby ci łatwiej, gdybyś tworzyła duet z obcą osobą, czy wręcz przeciwnie – to ci pomaga, że on jest dla ciebie bliską osobą?
– To mi bardzo pomaga. Ja miałam olbrzymie problemy w głowie, żeby wyjść i śpiewać. Śpiewać może by mi było łatwo też z kimś obcym, ale całe to zaangażowanie, wejście i wiara we wszystko, co robimy, na pewno jest spowodowana tym, że Maksymilian ma w sobie i spokój, i działanie, i tak dobrze mnie zna, że rozumie, czemu panikuję. Próbuje mi powiedzieć: “Widzisz, to jest akurat taka myśl, którą wskazujesz zawsze, że produkuje ci depresja. Wiesz, że to jest po prostu słabszy dzień, nie?”. I ja wtedy mówię: “Dobra, faktycznie”. A on mówi: “Ty się połóż, przeczytaj sobie książkę, a ja będę ci robił kolację”. My tak dobrze się znamy, że on potrafi łatwo wyłapać, kiedy ja potrzebuję chwili przerwy, kiedy muszę się cofnąć, kiedy muszę odsapnąć, a kiedy muszę bardziej się przycisnąć. Ja dążyłam całe życie do bycia aktorką, bo kocham być reżyserowana, kocham, jak mi ktoś powie dokładnie, co mam robić, a czego lepiej nie. W życiu, tak na co dzień, trudno jest znaleźć jedną osobę, której się ufa na tyle, żeby ci mówiła, co masz robić, a co nie. Tymczasem Maksymilian tak dobrze mnie zna i czuję się przy nim tak bezpiecznie, że ja wyrażam otwarcie wszystkie swoje pragnienia, a on mówi na to: “Doskonale, kochanie. Tak zrobimy”. On po prostu wie, jak to wszystko posterować, żeby było dokładnie tak. On mówi o sobie, że jest urodzony do bycia aktorem drugoplanowym, że robimy to razem, ale wiadomo kto jest gwiazdą, gwiazda jest jedna (śmiech). To zawsze było moim marzeniem, żeby być piosenkarką, gwiazdą – ja chciałam być tą Britney Spears, nie chcę być przecież w girlsbandzie, tylko muszę być solowo. To, że on czuje moje potrzeby serca i robi wszystko, żebym mogła się spełniać, to jest kozak. Z obcą osobą bym tego nigdy nie osiągnęła. Teraz już czuję, że takie samo wsparcie mam na przykład od naszej menedżerki Aneczki Bieniek, najwspanialszej. To jest znowu tak samo wielkie wsparcie, uczucie – oczywiście Ania nie jest we mnie tak zakochana, jeszcze mi się nie oświadczała (śmiech). Budujemy rodzinę, ale my jesteśmy sercem tego. My się tak dobrze znamy, że jesteśmy dwiema osobami w jednej, takim spójnym bytem. Później nasz dźwiękowiec, Oysterboy, i Aneczka, nasza menedżerka, i nasz perkusista, Adaś – wszyscy stają się częścią tej rodziny, wszyscy są punktami wsparcia i gramy do jednej bramki. To jest cudowne. I to też jest powód, dla którego to przychodzi tak “łatwo”.
Jak to jest z muzyką – dzielicie się z Maksymilianem po równo, tak, że on robi muzykę, a ty teksty czy jednak gdzieś tam się wkradacie w swoje pola?
– Wkradamy się w swoje pola. Maksymilian rzadko się wkrada do tekstu, ale ma na niego bardzo duży wpływ, będąc fanem mojego pisania. To jest dla mnie olbrzymia wartość, ja potrzebuję tych wzmocnień ciągłych, że “dobrze robisz”. Jak zaśpiewam Maksymilianowi jakiś tekst i on robi: “Ach, no genialna”, ja wtedy czuję się… skrzydła mi rosną, mogę pisać dalej, miliard hejtów o tym, że mam rymy częstochowskie nic mnie nie obchodzi. Tylko dzięki niemu mam siłę, żeby powiedzieć: “Tak, rymy są częstochowskie. Sama je napisałam, więc wiem, że takie są. Zrobiłam to, bo tak mi się podoba”. Gdyby nie on, to pewnie faktycznie łatwo byłoby się w tę swoją głowę zanurzyć, usiąść i zrobić: “Oj, tylko nie to, powiedzieli mi, że rymy częstochowskie piszę, to ja teraz muszę się wysilić, muszę zacząć pisać lepsze teksty, takie, żeby im się podobały”. Ta miłość i akceptacja sprawiają, że człowiek się staje unapologetic. Mówię: “Okej, taka jestem. Mój chłopak mówi, że to jest bardzo fajne” (śmiech).
To jest najważniejsze wsparcie. A ja ci powiem szczerze, że jestem zachwcyona waszymi tekstami, one są chyba moim ulubionym elementem waszej twórczości. Zastanawiałam się, jak to do ciebie przychodzi – ty siadasz i jesteś w stanie napisać na raz jakąś piosenkę, która potem brzmi dobrze czy jednak masz w szufladzie poodkładane teksty sprzed lat, wyciągasz je teraz i rzucasz nimi na stół?
– Styl mieszany. Tak jak z Maksymilianem w miarę się dzielimy tym, że on jest od muzyki, a ja od tekstu, tak finalnie dzieje się to w ten sposób, że Maksymilian zawsze zaczyna rzeźbić tę warstwę muzyczną. Gdzieś mu coś przyjdzie do głowy, albo jakiś basik, albo jakiś klawisz. Zaczyna do tego dokładać, dłubie sobie. Czasami mówi: “Tutaj będziesz miała zwrotkę, a tutaj będziesz miała refren”. Ja mówię: “Dobra, dobra, dobra, ale jeszcze tego nie mam”. Zazwyczaj jest tak, że on sobie dłubie, ja sobie siedzę na kanapie albo na łóżku. Tak siedzę, siedzę, siedzę i nagle sobie myślę: “Kurcze, faktycznie kiedyś coś takiego napisałam, co miało taki tekst, który miał podobną aurę. Ta emocja by mi pasowała do tego, co on gra”. Zazwyczaj, jak piszę tekst, to w głowie mam jakąś jego melodię, ale rzadko kiedy taką, która mnie w 100 procentach przekonuje. Zostawiam sam tekst, mówię sobie, że może kiedyś go wykorzystam.
Dwa dni temu robiliśmy zupełnie nowy utwór, w którym Maks wymyślił bas i zaczął rzeźbić dookoła tego, a ja sobie przypomniałam tekst, który napisałam, wymyśliłam do niego melodię i tak dalej, ale nie miałam dla niego żadnego konkretnego miejsca. Spróbowałam go sobie w głowie zanucić, dopasować do tego tempa niesamowitego – bo Maks zrobił superszybki utwór teraz. Zaczęłam to śpiewać i mówię: “To jest to! Wreszcie zamiast smętne, to się zrobiło konkretne. Jakiś taki punk dziwny, mięso się z tego zrobiło”. Później mówię: “A tutaj na ten refren mam jeszcze coś takiego… Czekajcie, dajcie mi to znaleźć”. Szukam innego fragmentu i nagle okazuje się, że to się tak świetnie spina. Później do tego dopisuję jakąś drugą zwrotkę. Zazwyczaj jest tak, że jeżeli sama melodia Maksa nie przywiedzie mi na myśl jakichś słów, czegoś, co bym chciała wyrazić, tylko muszę szukać, to później do tego, co wyszukam, dopisuję. Jeżeli zacznie się od razu z jego melodią to coś, to wtedy piosenka powstaje od zera. Zawsze to pisanie jest u mnie dosyć sprawnym, szybkim procesem. I bardzo przyjemnym! Cudowne jest pisanie, bardzo satysfakcjonujące.
Macie w swoim repertuarze taką piosenkę, jak “Okres”. Postawię tutaj tezę, że jest to utwór, który narusza jakieś tabu w Polsce. Pierwszy raz słyszałam, żeby ktoś śpiewał wprost o tym, że ma okres. Czujesz czasami, że wkładasz swoimi tekstami przysłowiowy kij w mrowisko?
– Tak. I uważam, że ten kij w mrowisko nie jest taki… kontrowersyjny. Śpiewam przecież, że “mam okres, przechodzę okres autodestrukcyjny”. Okres autodestrukcyjny może mieć każdy, a słowo okres kojarzy nam się od razu z menstruacją i ludzie jakoś panikują. Od pewnego czasu już wiemy, że kobiety miesiączkują. Moglibyśmy zacząć to przyjmować po prostu jako zjawisko, które się regularnie dzieje, a nie jakoś histeryzować i próbować to ukrywać. No przecież paranoja totalna – takie mam czasami wrażenie.
Lubię bardzo to, że jednak nie wszystko zostało jeszcze powiedziane, i że taki “okres” może sprawić, że ktoś się oburzy jeszcze. Mam wtedy takie: “O, bardzo mi miło. Ależ ze mnie pionierka. Stałam się nagle jakaś kontrowersyjna”. Nawet tak o sobie nie myślałam, a tu się okazuje, że po prostu nie każdy ma tyle swobody w sobie, żeby na codzienne tematy myśleć, bez narzucania na to takich paskudztw, jak wstyd, poczucie winy, posłuszeństwo. To są rzeczy, z którymi ja bardzo długo miałam problem, bo generalnie jestem praworządna bardzo i Maks aż się ze mnie śmiał, że byłam chorobliwie praworządna. Wszystko musi być tak, jak jest przykazane – są jasne zasady, wszyscy mają się do nich stosować. Jak zaczęłam zauważać, że mój sposób myślenia w sumie nie do końca się zgadza z tym “owczym posłuszeństwem”, to było bardzo wyzwalające dla mnie. Muzyka pozwoliła mi na to, żeby w końcu nie zastanawiać się, jaka powinnam być, zgodnie z wolą innych, tylko jaka ja bym chciała być. No chciałabym być jak Miley Cyrus (śmiech). Co będę dalej udawać, że wcale nie chcę?
Czujesz przy tym, że jesteś głosem kobiet dla Polek?
– Mam taką nadzieję. Chociaż myślę o sobie bardziej jako o takim głosie całego człowieczeństwa, społeczeństwa, a nie stricte kobiet. Chociaż myślę, że to wychodzi siłą rzeczy, bo jestem kobietą i zawsze się kobietą czułam. Te wszystkie cechy, które można by nazwać stereotypami, wrażliwość wielka i tak dalej, są moimi głównymi cechami. Ja jestem osobą hiperemocjonalną, mam w sobie dużo takiego szybkiego przeskakiwania do gniewu, lęku, strachu, ale też małych radości. W żaden sposób mnie te stereotypy nie przerażają. Jeżeli ma mi ktoś zarzucić, że jestem zbyt kobieca, to śmiało (śmiech). Dalej będę to uważała za swoją moc. Mam nadzieję po prostu, że są kobiety, które czuły się kiedyś tak, jak ja się czułam, i że gdy wpuszczą mnie do swoich domów, na swoje słuchawki, swoje głośniki, to też przejdą tę drogę, którą ja przeszłam dojrzewając do tego, żeby po prostu być sobą.
Przejdźmy do koncertów, bo to jest nieodłączna część waszej twórczości. 28 lutego odbędzie się “pierwszy biletowany koncert Zuty” – tak zapowiadacie. Co się szykuje?
– Och, szykują się nowe utwory, które jeszcze nigdy nie były słyszane. My na koncertach oczywiście od dawna gramy utwory, które będą wchodziły na płytę, choć nie są jeszcze nigdzie dostępne w streamingach i stacjach radiowych. Ale jesteśmy bardzo podekscytowani, bo zaczyna to nabierać bardzo konkretnych kształtów. Tak jak wcześniej mogliśmy słyszeć, że nasze koncerty czymś się różnią od pozostałych, że może ja wprowadzam więcej ruchu, chociaż nie choreografii, że to jest coś rzadko spotykanego w tym kraju, tak teraz robimy jeszcze więcej. W związku z moją teatralnością wprowadzimy w to więcej teatru, nie będziemy się odcinać od mojego… Mam takie swoje naleciałości, trochę nadgrywam zawsze aktorsko. Wiem, że wielu osobom to nie pasuje – jest zbyt teatralne dla nich, za bardzo przegięte, oni wolą minimalizm w sztuce. I super, fenomenalnie, dlatego właśnie – skoro i tak ta moja teatralność się przebija, jest taka intensywna – ja to podkręcę i ludzie szybciej będą wiedzieć, że to albo jest dla nich, albo totalnie nie i wolą coś innego.
Na tym koncercie będziemy po raz pierwszy próbować czegoś takiego, że zrobimy wstęp. Ja tam czytam fragment literatury – nie będę zdradzać jaki. Bardzo mnie zainspirował jeden z dziennikarzy rozmawiających ze mną, który przeczytał mi ten fragment, mówiąc, że czuje, że to świetnie mnie opisuje. W ten sposób otworzymy nasz koncert, od razu się przedstawiając – opowiadając o sobie i pokazując, w jaki sposób my widzimy świat i zapraszając ludzi do naszego świata. Jesteśmy tym szalenie podekscytowani, że to przyjmuje taką dramatyczną formę. Ta dramatyczna forma będzie się stanowczo rozwijać. Na naszej trasie koncertowej, którą planujemy już teraz, a będzie miała miejsce na jesień, podkręcimy to jeszcze bardziej. To będzie jeszcze bardziej spektakl, opowieść, która ma wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Chcemy na pewno, żeby koncert bardzo różnił się od tego, co przeżywamy w domu, słuchając sobie muzyki. Chcemy, żeby tam była jakaś wartość nie do zastąpienia. To doświadczenie na żywo, to będzie coś, co tylko w ten sposób możesz dostać. Jest to dla nas ekstremalnie ekscytujące, jesteśmy ostatnio bardzo nakarmieni taką satysfakcją tego, w jaką stronę to idzie. Naprawdę robimy, co chcemy!
Mówisz dużo o teatralności i widać, że dobrze się czujesz na scenie. Masz jeszcze czasem tremę przed wyjściem do tłumu i czujesz “ścisk żołądka”?
– Absolutnie! Wręcz zazwyczaj mam tę tremę. Przede wszystkim ja cały czas uczę się śpiewać, będę się uczyć zawsze i to mnie nie opuści do końca życia. Ta trema jest czymś dobrym i ona wynika z tego, że to jest na żywo, a mi bardzo zależy na tym, żeby osoba, która na mnie patrzy, była zadowolona z tego, co widzi, żeby nie poczuła się rozczarowana. Zawsze się rozgrzeję przed wejściem na scenę, zawsze zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ten koncert był najlepszy. I tak mi to nie da 100 procent spokoju, i tak ta trema będzie, bo nie wiadomo, co się wydarzy przecież. Tak mi zależy, że aż się tremuję. Uważam, że to jest coś dobrego, trema jest do oswojenia i używam jej jako znaku, że będę robiła teraz coś bardzo ważnego i muszę dać z siebie 120 procent. Używam jej jako czegoś pobudzającego, nakręcającego do działania.
Jeden z naszych ostatnich koncertów był przed zespołem The Dumplings w Tamie. Nie dość, że Tama – fenomenalne miejsce w Poznaniu na koncert, polecam każdemu. Zawsze się tam cudownie bawi i zawsze marzyłam, żeby na tej scenie dokładnie stanąć, bo jest wielka, piękna i w ogóle. Po pierwsze – graliśmy w Tamie. Po drugie – po nas The Dumplings, fenomenalny twór, który w tym kraju zawojował scenę. Miałam takie uczucie, że ci wszyscy ludzie przyszli na The Dumplings, ja tylko supportuję. Mają prawo być naprawdę zawiedzeni tym, czego słuchają, przecież przyszli na coś innego. Szykowałam się na to, że tam będzie 15 osób pod sceną i będą czekali aż to się skończy, żeby już Justynę wpuścić, z jej głosem, na tę scenę. Gdzie ta Zuta tutaj się drze, skacze. Tam trema była olbrzymia, wychodziłam na scenę, to kolana mi się trzęsły. Ale był tłum ludzi, oczywiście to byli fani The Dumplings, ale byli to po prostu fani. Ja czułam, że każda z tych osób jest cheerleaderką, że tak jak ja wychodzę do nich, tak oni stoją tam dla mnie i czekają aż coś zagram. Cudowne było przyjęcie. Z Maksymilianem zawsze mówimy, że pierwsze trzy piosenki to jest trema, jeszcze trochę się człowiek trzęsie i trochę siedzi w swojej głowie, i myśli, że zaraz musi sięgnąć tę nutę głosem. Ale po trzeciej piosence to już totalnie jest: “Jezu, jak się świetnie bawię!”.
Ja byłam na tym koncercie, jak graliście przed The Dumplings.
Miałam też okazję widzieć was na festiwalu Great September. Zastanawiam się, czy ty czujesz jakąś różnicę, kiedy grasz jako support, albo na festiwalu, albo całkiem solowy koncert? Jest to dla ciebie jakaś różnica czy jednak koncert to koncert i zawsze dajesz z siebie 100 procent?
– Zawsze daję z siebie 100 procent. Absolutnie. I na próbach, i w ogóle lecę 100 procent. Nie mam takiej potrzeby, żeby robić to na mniej. To nie jest tak, że ja chcę ciężko pracować i dlatego robię wszystko na 100 procent, tylko to jest dla mnie najprzyjemniejsze. Tak samo całe życie słyszałam, że strasznie głośno mówię, ale ten poziom jest dla mnie najwygodniejszy, najmniej mi obciąża gardło. No i cóż, “mówię głośniej niż potrzeba, usłyszą mnie ptaki, drzewa” – przynajmniej mogę to wyśpiewać. Taka już jestem, już dajcie mi spokój!
Jest różnica na pewno w tych miejscach, jeśli chodzi o to, jakie myśli się u mnie pojawiają. Już opowiedziałam, jak było przed The Dumplings. Jak jest z kolei festiwal, to mamy często takie uczucie, że – jak festiwal jest duży – zastanawiamy się, czy my na pewno będziemy satysfakcjonującym artystą dla publiczności, którą akurat ten festiwal zbiera. No ale solowe koncerty… Tutaj pojawia się pytanie “ilu będzie ludzi?” – tylko to mam w głowie cały czas. Wiadomo, że ja i dla trzech osób, i dla 200 tysięcy zagram to tak samo, zrobię najlepszy performance, na jaki mnie w tym momencie stać. Cieszę się oglądając później nagrania z tego, że widzę tutaj fragment tego utworu sprzed czterech miesięcy i widzę z zeszłego tygodnia, i widzę jaki progres zrobiłam wokalny, jak to fajnie nam teraz idzie, jak ze sobą współpracujemy na tej scenie, jak to się rozwija. Ale pytanie, czy będą ludzie, jest dla mnie zawsze mega stresujące, bo ja kocham, jak jest mnóstwo ludzi. Kocham mieć pełną widownię – zawsze to miałam w teatrze i mam to dziś. Pewnie to jest naturalne dla każdego performera, ale ja dużo swobodniej się czuję, jak jest publika większa, niż mniejsza. Większe sale, większe festiwale, to jest dla mnie większy komfort psychiczny. A jak jeszcze do tego jest kamera na koncercie, to już w ogóle jestem w domu! To mnie tak wycisza, nie potrafię tego wytłumaczyć. Przed kamerą odpalam wrotki totalnie.
Czyli, im większa publiczność, tym lepiej dla ciebie.
– Tak. Tym mniejsza trema – paradoksalnie. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale jestem sobie wdzięczna za wykształcenie w sobie tej cechy.
Na waszych koncertach w przyszłości planujecie powiększyć skład zespołu? Marzy ci się może jakiś chórek albo sekcja dęta?
– Tak! Dokładnie to, co mówisz. I chórek, i sekcja dęta. Mój Maksymilian oczywiście mówi, że pierwsze, kogo będziemy brali, to klawiszowca, a później może gitarzystę, basistę. On ma oczywiście w głowie tę kolejność. Ja przede wszystkim chciałabym mieć sekcję dętą, bo wszystko jest lepsze, jak się do tego doda dęciaki. Jestem świadoma tego, że to jest hen przede mną, daleka droga, żebym była w stanie opłacić wielki band, bo z tym to wszystko się wiąże. To nie jest kwestia tego, że jeszcze nie jestem gotowa psychicznie na dęciaki, tylko po prostu jeszcze nie jestem taką artystką, żeby móc sobie pozwolić na to, żeby prosić o takie stawki za koncerty, aby wszyscy byli godziwie wynagrodzeni. Dlatego to będzie powoli szło, ale będzie szło. Bardzo w to wierzę, że będziemy osiągać coraz większe sukcesy i to da nam możliwość coraz większego składu. Chórki jeszcze do tego… Wszystko bym chciała mieć na żywo, cały band.
Tak na koniec: jakbyś miała wyznaczyć, co jest twoim największym marzeniem obecnie w karierze?
– Moim największym marzeniem w karierze jest zagrać na wielkim festiwalu zagranicznym. Aktualnie sobie ustaliłam taki cel, bo większy cel mam taki, żeby po prostu żyć muzyką, żeby mieć spokój w głowie, nie przejmować się finansami, nie przejmować się niczym, tylko robić swoje. Czuję, że to jest tak osiągalne, to się tak bardzo dzieje, że sobie wybieram jakieś poszczególne punkciki. Mówię sobie: “Jakbym mogła jakąś Coachellę zawojować”. Czuję, że to by tam zażarło. Wiem, że język polski jest dosyć specyficzny i na pewno nam wiele utrudnia, nie jest dla wszystkich tak przyjemny, ale patrząc na to, jak wszystko się zmienia, ewoluuje i ktoś może powiedzieć, że się stacza, a ja bym powiedziała, że się rozwija. Patrząc na to, że już nie trzeba mieć fenomenalnego akcentu, żeby śpiewać po angielsku. Chociaż śpiewanie po angielsku póki co mnie jeszcze nie kusi, to widzę, że jest większe przyzwolenie na całym świecie, żeby być skąd jesteś, pokazywać siebie, swoją historię, część swojej kultury – wszystkich to teraz ciekawi. Także kto wie, kiedy to się nagle stanie na wyciągnięcie ręki. Ja już teraz nastawiam się psychicznie na to, że zagram na tej Coachelli, czy na innym wielkim festiwalu, a nóż się uda!