
Damian Westfal, Interia: Cześć, Tomku. Jak zwykle – punktualnie.
Tomasz Szczepanik: – Jak zawsze, tak, staram się.
Z czego to wynika, że nie lubisz spóźnialskich i zawsze jesteś punktualny? To wynosi się z domu czy po prostu masz taką filozofię życiową?
– Z domu rodzinnego. Wychowywała nas mama, bo tata pracował w delegacji, był murarzem i często wyjeżdżał za granicę. Mama, mając w domu czterech urwisów, musiała wychowywać nas twardą ręką. Natomiast kiedy przyjeżdżał tato, tak średnio co miesiąc, było już jak w wojsku (śmiech), więc jakby z dwóch stron – od mamy i od taty – przejęliśmy te cechy i to nam się przydaje w życiu i w funkcjonowaniu w zespole.
Przesłuchałem “Barraquito” i obejrzałem klip. Macie zamiary na przebój lata?
– Zobaczymy. Dziękuję za te słowa. Pisząc tę piosenkę, skupialiśmy się przede wszystkim na wrażeniach hiszpańskich. Jestem zakochany w Hiszpanii, a w Teneryfie najbardziej. Tym wynikiem naszej miłości, w sensie mojej i Moniki, jest nasz syn Stanisław. Jesteśmy absolutnie połączeni z tamtym miejscem, już od 14 lat tam latamy. Jesteśmy rezydentami hiszpańskimi, więc wszystko, co hiszpańskie, czyli klimat, muzyka no i oczywiście jedzenie z żoną bardzo lubimy. Kiedy się tam ląduje, od razu słychać rytmy hiszpańsko-południowoamerykańskie, czyli gatunki reggaeton, merengue – automatycznie te rytmy pozytywnie nastrajają – plus oczywiście słońce, palmy, plaża. I jak to mówią Hiszpanie: “Tranquillo, tranquillo, tranquillo”, czyli “Spokojnie, wszystko będzie dobrze”. Jeszcze my, Polacy, musimy się tego podejścia nauczyć. To hiszpańskie podejście absolutnie mi leży i “Barraquito” to jest właśnie ten styl życia, ale to też oczywiście pyszna kawa.
Czym jest kawa Barraquito?
– To wyjątkowy przysmak kanaryjski składający się z kilku warstw. To zarazem kawa, jak i deser. Kanadyjczycy piją ją często. Dodaje pozytywnej energii, bo to bardzo słodki deser kawowy. Ja się w tym deserze zakochałem, bo to w pewnym sensie styl bycia, forma zaproszenia kogoś do spędzenia miłego czasu. Nasza piosenka jest właśnie taką formą zaproszenia. Zapraszam was wszystkich.
Czemu to właśnie “Barraquito” zostało wybrane na 20. rocznicę zespołu Pectus?
– To jest nasz toast, ale też zaproszenie na jubileusz, na świętowanie. Mam nadzieję, że to nie koniec a dobry początek na przyszłe lata.
O czym jest ta piosenka? Oprócz tego, że zapraszacie słuchaczy do dobrej zabawy.
– To jest też piosenka o emocjach, o relacjach braterskich, które czasami bywają trudne – zresztą wiesz, jak to jest w rodzinach. Różnie to bywa. Czasem są lepsze momenty, czasami gorsze. Nam się udaje zgrabnie łączyć to, co w życiu cenne. W życiu i na scenie. Łączy nas muzyka, wspomnienia rodzinne – to, co wynieśliśmy z domu, nasze wartości i tego nigdy się nie będziemy wstydzić. To jest dla nas bardzo ważne.
Wspomniałeś o klamrze na dwudziestolecie. Macie jakieś wnioski po tych dwudziestu latach na scenie? Czy to prywatne, czy zawodowe…
– Na pewno ciągle szukamy balansu pomiędzy rodziną a życiem zawodowym. Nasza praca wiąże się z częstymi podróżami, gramy około stu koncertów rocznie. Nasi bliscy są mega wyrozumiali, ale jednak to jest wyzwanie, aby godzić rodzinę i pasję, która pochłania sporo czasu. Oczywiście, jak to się mówi, jeżeli ktoś wykonuje swoją pasję, robi to, co kocha, to jest szczęśliwym człowiekiem. Oczywiście tak, ale równolegle toczy się życie prywatne, dzieciaki chodzą do szkoły itd. Dzięki temu wszyscy mamy do czego się odnieść po wszystkich artystycznych uniesieniach. Perspektywa jest równie ważna.
Emocje, które dominowały na pierwszym albumie w braterskim składzie “Siła Braci” to miłość, wzajemny szacunek, wiara w marzenia. Czy po tylu latach te wartości są u was w muzyce kontynuowane? W najnowszym albumie znajdziemy podobne treści?
– Jeżeli przyjdziesz na nasz koncert, zobaczysz i usłyszysz jak duży nacisk kładziemy właśnie na te wspomnienia i relacje, kiedy byliśmy dziećmi… Relacje z rodzicami, relacje z naszymi dziadkami, którzy też przekazywali nam proste wartości, dzisiaj może mniej popularne, aczkolwiek my zawsze będziemy stali na straży tego, że szacunek do drugiego człowieka to fundamentalna sprawa. Dzisiejszy świat jest bardzo skomplikowany i szybki, do tego wszechobecna polityka, fake newsy, półprawdy, mnóstwo informacji, jesteśmy przebodźcowani. Interesuję się trochę psychologią i wiem, że niestety obecnie 25% dzisiejszej młodzieży ma problemy z zaburzeniami psychicznymi. To zatrważające, dlatego my staramy się na naszych koncertach mówić, że ten świat cybernetyczny jest istotny, natomiast najważniejszy jest człowiek, relacja, spotkanie, to co jest tu i teraz między nami. To jest klucz, który można znaleźć na wszystkich naszych albumach.
Jesteś chyba optymistą, Tomku, co?
– Jestem skorpionem z krwi i kości (śmiech). Jestem też samotnikiem, lubię się czasami trochę oddalić, posiedzieć z boku, poobserwować sytuację. Dystans pomaga potem w komponowaniu i tworzeniu muzyki. Natomiast czy jestem optymistą? Chyba czasami optymistą, a czasami realistą bardziej. Jako kompozytor bardzo dobrze czuję się w minorowych nastrojach, w ciemnych balladach, ale wiem, że ludzie potrzebują słońca. Na szczęście udało mi się napisać kilka wesołych piosenek. Urodziłem się w listopadzie, więc zawsze mi tego słońca brakuje, a poprzez muzykę właśnie sobie te niedobory nadrabiam. Piszę radosne, optymistyczne piosenki, które podnoszą publiczność na duchu. Na przykład słynna już “Barcelona” taka jest, daje szczęście, dlatego warto tworzyć muzykę.
Obserwując teledysk do “Barraquito”, widzę, że rzeczywiście dobrze się bawiliście, nagrywając go.
– Po pierwsze, zawsze tam jest piękna pogoda, w okolicach 26-27 stopni, cały rok. Teneryfa ma w sobie wiele możliwości, bo posiada aż siedem stref klimatycznych, więc jeżeli chcesz dotknąć śniegu, to jedziesz na wulkan na Teide, a jeżeli chcesz poleżeć na plaży i odpocząć, to jedziesz na południe wyspy. I to jest fantastyczne. Zaprosiliśmy kilku przyjaciół, którzy wzięli udział w teledysku. Jest na przykład Olivier Janiak, z którym bardzo szczerze się kolegujemy już od wielu lat. To właśnie Oli w 2012 roku zaproponował mi zrobienie płyty do swojej akcji “Kalendarz Dżentelmeni” i to właśnie wtedy napisałem muzykę dla aktorów, między innymi Roberta Więckiewicza, Kingi Preis, Adama Woronowicza. To była dla mnie świetna przygoda. Od tamtych lat się przyjaźnimy. W teledysku wzięła też udział nasza przyjaciółka – instruktorka jogi, Julka, moja żona Monika i oczywiście chłopaki. Z nimi nie ma nudy. Nie brakowało nam dobrej zabawy i optymistycznego podejścia do tego teledysku. Akurat wtedy Maciek obchodził swoje urodziny, a Mateusz po skończonych zdjęciach oznajmił wszystkim, że po raz drugi będzie ojcem.
Jak przeżyć z braćmi tak długo i się nie “pozabijać”?
– Sięgnijmy chociażby wstecz do czasów pandemii, kiedy branża artystyczna ucierpiała najbardziej, bo pierwszym wyłączono nas z koncertów i jako ostatni zostaliśmy przywróceni do działalności. To był dla nas ciężki okres, tym bardziej, że dwa tygodnie przed ogłoszeniem pandemii z żoną otworzyliśmy restaurację włoską w Warszawie i zderzyliśmy się z trudną sytuacją, czego wynikiem było zamknięcie biznesu. Był to dla nas ciężki czas i te relacje braterskie nam pomogły. Jak to w klasyce bywa, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Z perspektywy czasu każdy z nas uważa, że to było najcenniejsze, że po prostu mogliśmy na siebie liczyć. Ale jeśli pytasz mnie o jakieś konkretne rady, jak przeżyć tyle lat w grupie, to szczerze mówiąc: musi być lider grupy (śmiech).
Naturalnie padło na Ciebie?
– Bracia zaakceptowali to, kiedy ich zaprosiłem do zespołu. Wcześniej prowadziłem też skład studencki, bo ten zespół kształtował się przez kilka pierwszych lat, skład się zmieniał aż do czasu tego właściwego składu braterskiego. Bracia weszli do zespołu z nastawieniem i akceptacją, że byłem w tym zespole liderem od początku i muszą się liczyć z tym, że jednak te ostateczne decyzje podejmuję ja. Chłopaki zaryzykowali, bo przenieśli swoje życie z innych stref, porzucili swoje prace, dotychczasowe miejsca zamieszkania i tak dalej… Wszyscy jakby wróciliśmy do początku, wróciliśmy do korzeni – do czasów, kiedy wychowywaliśmy się do ósmej klasy podstawówki w jednym pokoiku i spaliśmy razem na trzech wersalkach.
Czyli Tomku, zawsze trzeba wracać do źródła…
– Myślę, że te najprostsze wartości są kluczowe. Będę się tego trzymał.
Zastanawiam się, co mogłoby być waszym przekazem, gdyby teraz cały świat mógł was usłyszeć. Czy to właśnie byłoby “wysyłam miłość” z najnowszego singla?
– “Wysyłam miłość”! Mówię też na koncertach do publiczności, że w pewnych momentach szukamy tego szczęścia i miłości, patrząc zbyt daleko. Szukamy za daleko. Udało mi się napisać kiedyś taki wers, że szczęście jest tak bardzo blisko, jeśli tego chcesz. Trzeba spojrzeć na drugiego człowieka, z którym jesteśmy, z którym mieszkamy, czy to brat, siostra, mama, żona, partner… Wiele lat temu, kiedy związałem się z moją obecną żoną, nauczyłem się słuchania innych ludzi i dostrzegania ich potrzeb. Ta otwartość dała mi bardzo dużo. I właśnie “wysyłam miłość” to sygnał, że jestem otwarty na osoby, na ich emocje. Chcę posłuchać, co ktoś ma mi do powiedzenia. Chcę się zatrzymać na ten moment i go doświadczać. Barraquito. “Zapraszam na kawę”, czyli jestem jakby dla mojego rozmówcy. Zacznijmy od siebie, a być może świat będzie lepszy.
“Barraquito” jedzie w Polskę?
– Mamy w planie przede wszystkim trasę koncertową, dwadzieścia specjalnych koncertów jubileuszowych po całej Polsce, tuż po wakacjach. Będzie cały przekrój piosenek, ze wszystkich naszych płyt. Będą też piosenki, których nigdy jeszcze nie wykonywaliśmy na koncertach. I oczywiście nasze “Barraquito”. Wszystko, co robimy, robimy dla publiczności i jesteśmy bardzo szczęśliwi, że dali oni nam dwadzieścia lat temu kredyt zaufania, żeby Pectus, czyli “siła woli, hart ducha i upór w dążeniu do celu”, te wszystkie emocje i wartości mogły trwać. Mam nadzieję, że jeszcze dużo fajniejszych rzeczy przed nami.
Album będzie miał taką samą nazwę?
– Tuż po wakacjach ukaże się specjalna edycja winyla i ten winyl będzie się nazywał właśnie “Barraquito”. Przygotowujemy specjalną okładkę i będzie to gratka dla fanów, którzy są z nami od początku. Przygotowujemy również kilka sytuacji sportowych, ponieważ oprócz tego, że jesteśmy muzykami, jesteśmy też sportowcami i bierzemy udział w bardzo dużej liczbie akcji charytatywnych. Jesteśmy ambasadorami fundacji osób niepełnosprawnych “Wszystkie dzieci nasze są”. To siedemdziesiąt osób potrzebujących. Współpracuję też z Omeną Mensah i jej fundacją, która obchodzi 10-lecie. Znamy się już wiele lat i nasze energie się przyciągają. Postanowiliśmy, żeby napisać piosenkę, która będzie opisywała serca dobrych ludzi z jej fundacji. Omena wspólnie z mężem Rafałem Brzozką często angażują się charytatywnie. Obecnie budują bardzo duży ośrodek sportowy w Ghanie, w Afryce. Ośrodek będzie służył młodzieży i dzieciom w rozwijaniu swoich pasji, a przede wszystkim pasji sportowych i społecznych. Super inicjatywa i cieszę się, że jestem jego częścią .
Szykuje się pracowite lato…
– Zresztą jak co roku. Dla nas każde spotkanie z ludźmi jest wielkim wydarzeniem… każdy projekt, każdy koncert, nieważne czy akustyczny, czy wielki koncert z wykorzystaniem najnowocześniejszych technologii, czy koncert pastorałkowo-kolędowy traktujemy tak samo uważnie.
Czy można gdzieś w Polsce napić się porządnego Barraquito?
– Niestety raczej nie, chyba że się umówimy i przyjedziesz do mnie do domu (śmiech). Natomiast to jest tak, jak z jedzeniem pizzy neapolitańskiej. Oczywiście w Polsce znajdziesz miejsca, które wyrabiają ją wyśmienicie, jednak jak pojedziesz do Włoch, to dochodzi do tego cały klimat i otoczka. Tak samo jest z Barraquito – smakuje po prostu wyjątkowo tylko tam na miejscu i trzeba chociaż raz w życiu tego spróbować. Polecam szczególnie Teneryfę.
Rozmawiamy dzisiaj online, ale za tobą znajduje się piękne tło. To nagrody i płyty zespołu. Czy macie swoją ulubioną nagrodę?
– Są tutaj dwie najważniejsze nagrody. Pierwsza to Słowik Publiczności z 2008 roku na festiwalu w Sopocie. Ta nagroda to największe wyróżnienie, bo od słuchaczy. Wiemy, jak to jest z ocenami jury, sam jestem w jury, ich ocena często jest bardzo nierówna. Ale gdy głosuje duża grupa telewidzów, to już inna sprawa i właśnie tak było z piosenką “To co chciałbym ci dać”. Ona otworzyła nam drzwi do przygody ogólnopolskiej. A kolejną nagrodą, którą szczególnie cenimy, to superjedynka za Zespół Roku na festiwalu opolskim w 2013 roku. Wykonaliśmy tam “Barcelonę”. Ta nagroda naprawdę uskrzydliła nasz braterski skład. Oczywiście każda z nagród ma swoje znaczenie, cieszy i mobilizuje, tak jak złote płyty, które świadczą o tym, że publiczność chce słuchać naszych piosenek. A my chcemy dawać słońce.