
Obecnie grupę Armia tworzą: Tomasz “Budzy” Budzyński (wokal), jego syn Stanisław Budzyński (gitara), Dariusz Budkiewicz (bas), Amadeusz Kaźmierczak (perkusja) i Jakub Bartoszewski (waltornia i klawisze). To właśnie ten skład odpowiada za wydaną w połowie stycznia – po 10-letniej przerwie – studyjną płytę “Wojna i pokój”.
Michał Boroń, Interia: “Wojna i pokój” to bardziej literackie odniesienie, czy można ten tytuł i ogólną myśl przewodnią traktować również jako echa tego, co się dzieje wokół nas na świecie, szczególnie za wschodnią granicą?
Tomasz Budzyński (Armia): – Wiadomo, że nie da się uciec od tego, co się dzieje za naszą wschodnią granicą i w ogóle na świecie, bo zrobiło się dość nerwowo i panuje atmosfera mało pokojowa. Ta płyta ma jednak przesłanie bardziej uniwersalne, bo dotyczy wewnętrznej wojny, którą przeżywa codziennie każdy człowiek. Oczywiście, jest słynna książka Tołstoja, ale zespół Armia jest znany z tego, że tytuły różnych utworów, a nawet całych płyt odnoszą się do znanych filmów albo do słynnych książek, tak jak na przykład “Aguirre” albo “Der Prozess”.
Na czym to dokładnie polega w twoim przypadku? Jak wygląda taki zwykły dzień Tomasza Budzyńskiego?
– Nie będę opowiadał o tym, jak wygląda mój zwykły dzień, ale chodzi mi o to, że ta wojna rozpoczyna się, jak tylko człowiek otworzy rano oczy. Od razu pojawiają się różne myśli. I wtedy przychodzi ten nieprzyjaciel, jak go tam zwał, tak zwał. Można go nazwać złym duchem, który przychodzi i zaczyna interpretować ci życie. Robi to po to, aby je zniszczyć. Przynajmniej ja tak odczuwam – i wtedy zaczyna się ta wojna, bo człowiek może wybrać.
Człowiek ma ten przywilej, że może wybrać – zło albo dobro. Tragiczne jest to, że generalnie człowiek wybiera zło. Święty Paweł pisze w liście do Rzymian, że nie robię przecież tego co chcę, czyli dobra, a robię to, czego nienawidzę, czyli zło. Mówi na końcu “nieszczęsny ja człowiek”. Wydaje mi się, że niestety taka jest właśnie ogólna kondycja ludzka i o tym też jest ta płyta. Całe szczęście, człowiek w tej codziennej walce nie jest sam, zawsze jest nadzieja, bo Niebo jest po naszej stronie.
Robiąc taką “Podróż na Wschód”, można nawiązać do tego co się dzieje na naszych granicy i tuż za nią – bo mamy taki utwór “Obcy w domu”, gdzie się pojawia cytat z Sartre’a “piekło to inni”.
– To jest bardzo ważne, bo dotyczy podstawowych międzyludzkich relacji. Kto i kiedy jest dla mnie zagrożeniem, moim wrogiem, tym “piekłem”? Można się pytać, czy to jest jakiś uchodźca czy powiedzmy emigrant i tak dalej, no bo to się samo narzuca, prawda? A może to ten, który żyje obok mnie, nawet bardzo blisko. To słynne zdanie Sartre’a bardzo dużo mówi o kondycji współczesnego człowieka, współczesnej kultury. Można by powiedzieć, że jest ona coraz bardziej “nieludzka”. Ale chrześcijanie mówią coś odwrotnego – że drugi jest Chrystusem.
Do której drużyny piłkarskiej – “Legenda” czy “Triodante” – byś powołał “Wojnę i pokój”? Tak patrząc od strony bardziej nawet muzycznej niż tekstowej.
– Z tego co wiem, to fani Armii są podzieleni na dwa obozy – “legendowców” i “triodantystów”, nawet kiedyś rozgrywali prawdziwe mecze w piłkę nożną. Ja bym powiedział, że nasza nowa płyta jest bardzo “armijna” i każda z tych drużyn znajdzie w niej coś dla siebie. I tu nie chodzi o jakieś podsumowanie 40-letniej historii, bo nie mieliśmy takiego zamiaru. W naszym przypadku to wszystko dzieje się spontanicznie, nie ma jakiegoś wstępnego założenia.
Autorem większości utworów na nowej płycie jest mój syn Stasiek, z którym nic nie uzgadniałem. On po prostu przychodził i mówił: “Tato, zobacz, coś takiego zrobiłem” i mi to grał. Bardzo mi się to podobało i tak powstały utwory na tę płytę.
Do Stanisława za moment jeszcze wrócimy. Ja osobiście czuję tu ducha “Ducha”.
– Z tego co wiem, to Stasiek bardzo lubi utwory z “Ducha”, no bo trudno ich nie lubić – ta płyta jest kapitalnie gitarowo zagrana przez Popcorna, który według mnie, osiągnął wtedy swoje osobiste mistrzostwo świata. Te utwory świetnie się sprawdzają na żywo, jak na przykład “Pięknoręki”, którego ostatnio często gramy. Zespół Armia ma swój bardzo oryginalny styl, który objawił się już na samym początku. Po drodze były, że się tak wyrażę, eksperymentalne wycieczki, głównie spowodowane ciekawością. Kiedyś na przykład chcieliśmy sprawdzić jak nam wyjdzie granie jazz rocka (śmiech). Tak właśnie powstał album “Freak”. Ale “Wojna i pokój” to na pewno jedna z najbardziej “armijnych” płyt w naszej karierze.
Patrząc w kalendarz – minęło 10 lat od wydania “Toni”, ale wiadomo, że nie obijałeś się w tym czasie, bo wyszła “Antologia” Armii, solowy album “Pod Wulkanem”, “Sursvm Corda” od 2Tm2,3, czy rzeczy z Jacaszkiem. Która z tych aktywności jakoś najmocniej cię pchnęła do tego, żeby tą nową Armię nagrać?
– To był czas pandemii, nie można było koncertować i było dużo czasu do przemyśleń i poważnych refleksji. Sztuka jest także schronieniem przed tym wszystkim, bo jest praktyką duchową. To był bardzo ważny czas dla mnie. Wtedy powstała moja czwarta płyta solowa “Pod Wulkanem”, z której jestem bardzo zadowolony. Myślę, że to o czym śpiewam na tej płycie, znalazło w jakimś sensie swoją naturalną kontynuację na “Wojnie i pokoju”.
Stasiek zaczął grać wtedy “zawodowo” na gitarze. Młody chłopak, bez żadnego doświadczenia, który nigdy nie grał w żadnych zespołach. Wcześniej do zespołu Armia trafiali wybitni muzycy, niekiedy wręcz wirtuozi tacy jak Popcorn, a tutaj nagle pojawia się chłopak lat 17, jak jakiś John Frusciante (śmiech).
Stasiek zagrał swój pierwszy koncert z Armią mając 17 lat! Wydawało mi się, że dobrze będzie jak najpierw nabierze jakiegoś doświadczenia i zgra się z zespołem, co wcale nie jest takie proste. Dlatego nigdzie się nie spieszyliśmy – graliśmy bardzo dużo koncertów, szczególnie te trasy bezpośrednio po pandemii – “Armia gra ‘Legendę'”, potem “Armia gra pierwszą płytę”. Stasiek musiał grać przede wszystkim utwory Roberta Brylewskiego i to była dla niego świetna szkoła. Stasiek nie jest jeszcze wirtuozem gitary, ale ma bardzo piękne brzmienie, tak jak Robert. Stasiek zaczął grać “po Brylewskiemu” i to bardzo wyraźnie słychać na nowej płycie.

A w takim razie czy Stanisław korzystał z twoich podpowiedzi muzycznych w dzieciństwie? Kim się inspirował?
– Ja nigdy swoim dzieciom nie mówiłem “tego słuchaj, tego nie słuchaj”. Nina i Stasiek wychowali się w miejscu, gdzie muzyka gra prawie na okrągło. Tu chodzi o pewien klimat jaki panuje w domu: muzyka, książki, które się czyta. Moja żona Natalia czytała dzieciom na głos całą trylogię Tolkiena. Gitara akustyczna, na której skomponowałem wiele utworów dla zespołu Armia, stała oparta o ścianę i moje dzieci sobie na niej brzdąkały, kiedy tylko miały ochotę. Same się nauczyły grać.
Stasiek tak brzdąkał, brzdąkał i nagle to brzdąkanie zaczęło mu się układać w bardzo piękne melodie. On tak sobie improwizował, a my bardzo lubiliśmy tego słuchać przez ścianę. I w ten sposób zadebiutował na płycie “Pod Wulkanem”. W jakiejś recenzji przeczytałem, że gra jak Robert Smith na pierwszej płycie The Cure. (śmiech) Bardzo mi się to spodobało i dla mnie to było oczywiste, że on będzie z nami grał. Ma taki specyficzny styl przyjęty trochę ode mnie, tak zwany ton-półton. Brzmi to trochę tak jak Dead Can Dance na ostro.
Cały czas się to Dead Can Dance u ciebie pojawia.
– To jest chyba mój ulubiony zespół. Byłem na ich wszystkich koncertach w Polsce. Szczególnie wspominam ten pierwszy, który odbył się w Sali Kongresowej.
Czy twoim zdaniem “Wojna i pokój” jest dobrą płytą do rozpoczęcia przygody z Armią? Mówię o takich osobach, które kompletnie do tej pory nie miały do czynienia z twórczością zespołu. Czy coś innego polecałbyś im na start?
– “Wojna i pokój” wprost idealnie nadaje się do tego, bo jest bardzo stylowa i bardzo, jak to już wcześniej mówiłem “armijna”. Poleciłbym ją nawet ze względu na to, że jest najlepiej przeze mnie zaśpiewana. (śmiech)

Powiem szczerze, że nie sposób się nie zgodzić.
– Ja osobiście uważam, że w wieku 63 lat jestem w najlepszej formie wokalnej w życiu, po prostu przez te wszystkie lata nauczyłem się śpiewać. Wiesz, ja nigdy nie byłem szkolony muzycznie. Jestem samoukiem, na gitarze też się nauczyłem grać sam. W Siekierze to było takie spontaniczne darcie ryja, tam nie musiałem mieć wielkich umiejętności. Liczyła się tylko brutalna ekspresja. Wydaje mi się, że jeżeli człowiek ma jakąś wrodzoną muzykalność, to wystarczy nauczyć się panować nad głosem. Sądzę, że w jakiejś mierze mi się to w końcu udało.
Mam wrażenie, że “Wojna i pokój” wbrew pozorom nie jest taką łatwą płytą w odbiorze, nawet się zastanawiam nad tym, że im więcej jej słucham, to paradoksalnie tym mniej rozumiem, bo tyle zostawiasz tam różnych tropów. Czy tworząc, pisząc, pracując nad nowymi nagraniami jakoś przejmujesz się tym, jak to przyjmą odbiorcy?
– Mi się wydaje, że każdy artysta się tym przejmuje, ponieważ sztuka jest skierowana do kogoś. To jest bardzo ważne, bo jest związane w ogóle ze stosunkiem do drugiej osoby. Dla mnie nie ma takiego pojęcia “sztuka dla sztuki”. Ten slogan to jest takie bezinteresowne kłamstwo. Ja chcę się podzielić z drugim człowiekiem tym, co mam najlepszego. Sztuka jest w tym względzie moralna.
Van Gogh powiedział kiedyś, że celem sztuki jest miłość bliźniego. Ja jestem przyzwyczajony do tej starożytnej, platońskiej zasady, że musi być piękno, dobro i prawda. Od sztuki właśnie tego oczekuję – chciałbym doświadczyć piękna, dobra i prawdy. Nigdy nie wierzę, żeby jakiemuś artyście nie zależało na tym, czy to dociera do ludzi. Według mnie sztuka jako taka, nie jest skierowana do intelektu, tylko o wiele głębiej, do duszy, do serca ludzkiego, ale wtedy pojęcie “rozumieć” nie ma sensu, tylko bardziej pasuje tu słowo “czuć”.
Ostatnio czytałem bardzo piękną książkę Andrieja Tarkowskiego, tego słynnego reżysera – “Czas utrwalony”. Jego poglądy na sztukę są mi bardzo bliskie. To jest taka rozmowa dusz. Sztuka jest drogą do czegoś o wiele większego i głębszego niż tak zwany rozum i nie jest to droga donikąd.

Chodziło mi o to, że zostawiasz różnego rodzaju tropy literacko-filmowo-muzyczne. Na poziomie emocjonalno-duchowym jest to na pewno coś innego, niż próba wyłapania tych wszystkich cytatów, żeby gdzieś ewentualnie dalej pogrzebać na ten temat, jeżeli kogoś dana rzecz akurat zainteresuje.
– Nasza twórczość jest tajemnicza, jest tu mnóstwo odniesień i aluzji, ale ja nie chciałbym tłumaczyć wszystkiego “kawa na ławę”, bo cała przyjemność w obcowaniu ze sztuką polega na tym osobistym, subiektywnym odczuciu. Otwarte i wrażliwe ucho to odkryje. Generalnie dzieło sztuki jest wieloznaczne, ma wiele możliwości zinterpretowania. To jest właśnie ta piękna przygoda.
W szkole nas uczono “rozumienia” i niestety jesteśmy wciąż pozostawieni z tym nieszczęsnym pytaniem, co poeta “miał na myśli”, a według mnie to jest błąd. W sztuce, w odróżnieniu od techniki i nauki, nie istnieje tak zwany “postęp”, bo albo coś cię wzrusza albo nie. To co jest istotne, jest jakby poza czasem. Najgorsze jest uprzedzenie, bo wtedy nie usłyszy się i nie zobaczy niczego.
Odchodząc od tematu szkolnictwa przejdźmy do technologii. Niektórzy uważają, że w erze streamingu płyta jest przeżytkiem, inni cofają się do formatu winyla, żeby się zmieścić w 45 minutach. “Wojna i pokój” trwa ponad godzinę, więc te rozterki jakoś niespecjalnie was obchodzą, prawda?
– Wychowałem się na płytach winylowych, później były kasety i tam się mieściło maksymalnie 45 minut muzyki. Zawsze była ta strona A i strona B. Ja przez cały czas w ten sposób myślę, bo tak się przyzwyczaiłem. A tutaj płyta trwa ponad 60 minut i nie ukrywam, że trochę się tego obawiałem. Ale nic na to nie poradzę, bo te wszystkie kawałki bardzo mi się podobają i nic nie mogłem wyrzucić. Jak wiele innych płyt Armii, to też jest koncept album i proponuję posłuchać go od początku do końca.
Czy “Wojnę i pokój” można traktować w pewnym sensie jako nowe otwarcie w tej waszej ponad czterdziestoletniej historii? Wydaje mi się, że był taki moment, że się zastanawiałeś w pewnym momencie czy tej Armii nie wysłać do cywila.
– Ja już mam 63 lata i na wylocie się znajduję, rozumiesz? Bo mnie, jak śpiewali Starsi Panowie, “zaczyna służyć sofa do drzemki”, więc ja tutaj nie mam żadnych złudzeń co do tego. Powiedziałem kolegom z zespołu, a nawet im zagroziłem, że jak by mi się coś stało (umarłbym, albo nagle by mi odebrało głos), to nie wolno im zespołu rozwiązać, mają sobie wziąć innego wokalistę i grać dalej. (śmiech) Nie ma czegoś takiego, że Armia to ja, to jest nasze wspólne dzieło.
W jakim miejscu widzisz Armię za powiedzmy kolejne 10 lat? Czy na następną płytę też będzie trzeba tyle czekać?
– Ten obecny skład Armii jest w bardzo dobrej formie, co słychać na koncertach. Gramy te nowe utwory na żywo i brzmią jeszcze lepiej niż na płycie. Strasznie to żre! Stasiek cały czas ma tyle pomysłów, że może zaczniemy niebawem robić próby. Bogu niech będą dzięki! Chciałbym, żeby tak było.