To fragment najsłynniejszej kolędy na święcie:
Cicha noc, święta noc
Pokój niesie ludziom wszem
A to fragment skali stresu według Holmesa i Rahe’a:
Śmierć współmałżonka – 100 punktów
Wypadek z uszkodzeniem ciała – 53 punkty
Zmiana standardu/poziomu życia – 25 punktów
Święta – 12 punktów
Ponieważ stres stoi u podłoża większości chorób (krążeniowych, autoimmunologicznych, onkologicznych, infekcji), skala Holmesa i Rahe’a powstała, aby oszacować jego poziom w naszym życiu i na tej podstawie obliczyć ryzyko zachorowania na powiązane z nim choroby. Zasada jest prosta: dodajemy do siebie punkty za różne wydarzenia wyszczególnione w skali. Bierzemy pod uwagę cały rok. Wynik powyżej 300 punktów oznacza o 79 proc. większe ryzyko zachorowania w ciągu najbliższych dwóch lat. Między 150 a 199 – o 37 proc.
Gdybyśmy obchodzili święta co miesiąc, mielibyśmy już całkiem spore ryzyko zachorowania. Nawet bez dodatkowych stresorów.
Błogi czas, święty czas
Niesie ludziom łaski łup
Psychiatra prof. Dominika Dudek nie ma wątpliwości: Boże Narodzenie i poprzedzający je okres to bardzo trudny czas. Widzi to po pacjentach z chorobami i zaburzeniami psychicznymi, u których w grudniu nasilają się objawy. Ale nie tylko po nich. – Trafiają do mnie również ludzie w czasie kryzysu życiowego, na przykład spowodowanego osobistą tragedią. Dla nich również, a może przede wszystkim dla nich, Boże Narodzenie to najtrudniejszy moment w roku.
Święta obnażają samotność, tłumaczy lekarka. Zmuszają też do refleksji, od której na co dzień uciekamy. Mieliśmy trudne doświadczenia – może kogoś straciliśmy, może rozstaliśmy się z mężem, a może stało się coś jeszcze innego – ale życie toczy się dalej. Trzeba wstać, ubrać się, zjeść, iść do pracy – więc na co dzień odsuwamy od siebie to, co trudne. Działają mechanizmy obronne i zwykła, codzienna rutyna. A potem przychodzi grudzień, reklamy prezentujące szczęśliwe rodziny, nostalgiczne melodie i światełka. Trudne emocje wracają ze zdwojoną siłą.
Obserwacje naukowców nie pozostawiają wątpliwości: w grudniu wzrasta liczba osób z depresją. Zbadali to m.in. naukowcy z Dayton w amerykańskim stanie Ohio. Swoje obserwacje zawarli w pracy naukowej The Christmas Effect on Psychopathology.
Działa to na dwójnasób. Po pierwsze: pacjenci cierpiący na “typową” postać depresji (dawniej powiedzielibyśmy: endogenną lub biologiczną, ale od tych terminów powoli się odchodzi) lub na depresję reaktywną (a wiec taką, którą wywołała jakaś życiowa sytuacja, np. rozwód czy strata bliskiej osoby) często doświadczają nasilenia objawów późną jesienią. Takie osoby chorowały już wcześniej, z czym pora roku i święta nie miały nic wspólnego, ale były już w miarę ustabilizowane za pomocą leków i – być może – również terapii. Okres przedświąteczny pogarsza jednak ich stan.
Po drugie: część społeczeństwa cierpi na depresję sezonową SAD (Seasonal Affective Disorder), która na północnej półkuli pojawia się zazwyczaj właśnie w okresie przedświątecznym. Objawy? Senność, uczucie wycieńczenia, problemy ze wstawaniem z łóżka, obniżony nastrój i wzmożona ochota na cukier.
SAD pojawia się cyklicznie, w okresie jesienno-zimowym. Główną przyczyną są coraz krótsze dni i zmniejszona ilość światła słonecznego. To rozregulowuje nasz rytm biologiczny i wydzielanie neuroprzekaźników. Obniża się poziom serotoniny (neurohormonu odpowiedzialnego za dobry nastrój), a zwiększa – melatoniny (neurohormonu odpowiedzialnego za uczucie senności). Do tej biologicznej mieszanki dochodzi przedświąteczny stres, pośpiech i presja, które “dokładają” do sezonowej depresji swoje.
– Przed świętami odczuwamy presję. Chcemy zdążyć ze wszystkim: sprzątaniem, gotowaniem, przygotowaniem prezentów, dekorowaniem domu i zobowiązaniami towarzyskimi – wylicza prof. Dudek. – Ale szybko okazuje się, że grudzień jest zwyczajnie za krótki, żeby ze wszystkim się uporać i jeszcze zadbać o siebie.
Lekarka psychiatrii dodaje, że przed świętami wiele jej pacjentek (o ile nie są w bardzo złym stanie) zwyczajnie odwołuje wizyty, bo mają poczucie, że się “nie wyrabiają”. Że jeszcze tyle do zrobienia, a one w proszku. Prędzej niż z lepienia uszek są więc w stanie zrezygnować z wizyty kontrolnej czy terapeutycznej.
Z kolei lekarze pracujący w POZ-etach w grudniu mają mnóstwo pracy. Ludzie wtedy wyjątkowo często “łapią” rinowirusy, wirusy grypy czy inne patogeny odpowiadające za przeziębienia i infekcje. Mechanizm jest prosty: stres, niewystarczająca ilość snu i zmęczenie osłabiają układ odpornościowy. A ponieważ zagonieni i przemęczeni jesteśmy nie tylko my, to na patogenne wirusy możemy się natknąć wszędzie: w pracy, w centrum handlowym, w gabinecie kosmetycznym. Czym słabsza jest nasza odporność, tym większe ryzyko zakażenia.
Nie trzeba mieć depresji (ani nawet być w grupie ryzyka zachorowania na nią), żeby w grudniu poczuć się zwyczajnie zmęczonym i sfrustrowanym. Potwierdza to poglądowa praca niemieckiego naukowca, Michalea Mutza: Christmas and Subjective Well-Being: a research note. Z jej lektury wiemy, że większość z nas (wyjątkiem zdają się być bardzo religijni chrześcijanie) w okresie świątecznym narzeka na obniżenie nastroju i życiowej satysfakcji.
Świąteczny okres daje więc w kość również osobom, które są spełnione na każdej płaszczyźnie życia – zawodowej, rodzinnej, społecznej.
Ola, specjalistka ds. promocji, mama Leosia: Pierwsze ukłucie w żołądku czuję już po Zaduszkach, kiedy pojawiają się świąteczne reklamy. W listopadzie przygotowuję listę prezentów dla wszystkich przyjaciół i członków rodziny – chcę być z tym gotowa przed wyprzedażami na Black Friday. Kupienie fajnych prezentów (a przecież nie mogą być gorsze niż rok wcześniej, które nie były gorsze niż te dwa lata temu itd.) kosztuje nie tylko pieniądze, ale i spore zasoby czasu oraz energii. A potem przychodzi grudzień: jasełka w przedszkolu syna, wigilia w pracy, wigilia u jednej, drugiej i trzeciej grupy znajomych, wigilia w stajni, gdzie jeżdżę konno. Większość to imprezy składkowe, więc na każdą z nich przyrządzam, od lat tę samą, rybę. Pod koniec miesiąca nie potrafię już patrzeć na łososia w marynacie z miodu i musztardy; kupuję i przyrządzam go dosłownie na kilogramy. Do tego co roku mikołajkowy wolontariat dla dzieciaków w szpitalu. Kończenie projektów w pracy – bo przecież zaraz koniec roku. A jednocześnie jak tu nie posprzątać na święta? Jak nie kupić i nie udekorować z dzieckiem choinki? Już w połowie grudnia jestem tak zmęczona i znerwicowana, że wyżywam się na mężu, a jak patrzę w lustro – zdaję się sobie o 15 lat starsza. Na koniec są trzy dni świętowania. I to jest już piękny czas, radosny i miły, ale czasem właściwie zadaję sobie pytanie: za jaką cenę?
Daniel pracuje w bankowości, więc na rachunkach zysków i strat zna się całkiem nieźle. W tym roku – aby uniknąć tego, o czym mówi Ola – w grudniu wyleciał do Australii. Wróci po Nowym Roku.
Boże Narodzenie to rodzinne święta. Panuje powszechne wyobrażenie, że ma być ciepło, rodzinnie, magicznie. Tymczasem policjanci odnotowują wtedy zwiększoną liczbę interwencji związanych z użyciem przemocy domowej (najprawdopodobniej ma to związek również z tym, że na wielu świątecznych stołach zwyczajowo gości alkohol, który wzmaga agresję i rozregulowuje mechanizmy hamujące).
Ale nie trzeba być w rodzinie alkoholowej czy takiej, gdzie występuje przemoc, żeby w okolicach świąt doświadczyć rodzinnych sprzeczek i nieporozumień. Większość polskich rodzin najbardziej kłóci się właśnie w grudniu. Jesteśmy zmęczeni, zagonieni, niewyspani. I zwyczajnie przeciążeni różnymi obowiązkami. To naturalne, że mamy wtedy “krótszy lont”. A ponieważ dom zazwyczaj jest (i powinien być) bezpieczną przestrzenią, trudne emocje uchodzą z nas właśnie tu.
Anna, emerytowana nauczycielka, mama czworga dorosłych dzieci: Co roku obiecujemy sobie z mężem, że na kolejne święta wyjedziemy na wakacje za granicę. Ale czym bliżej grudnia, tym mniej to sobie wyobrażam. Nie chcę rozczarować dzieci, które zjeżdżają (część z rodzinami) na święta do rodzinnego miasta i domu. Więc zaczyna się: mycie okien, lepienie uszek, wybieranie prezentów. Zależy nam, żeby odtworzyć atmosferę, jaka panowała w święta, gdy dzieci były małe. Ale przecież już nie są. Do czasu jest bardzo przyjemnie: kolacja, prezenty, pasterka, wspólny spacer a czasem też kolędowanie. Ale prędzej czy później zaczynają się dyskusje: o polityce, Kościele, ekologii. Każdy ma inne zdanie i wyraża je coraz głośniej. Zdarza się, że kończy się na krzykach i kłótniach. Po kilku dniach jestem tak zmęczona, że tylko marzę o tym, by już nigdy tego nie powtarzać.
Mija parę miesięcy, a ja stwierdzam: ale jak to tak, święta bez rodziny?
CZYTAJ TAKŻE:
To chandra, depresja czy może coś innego? Czy istnieją badania na depresję?
Do psychiatry nie trzeba skierowania. Udaj się w tych siedmiu przypadkach
“Uspokój się” nie pomaga. Takie są skuteczne sposoby radzenia sobie ze stresem
Efekt utopionych kosztów. Inwestowanie uczuć i energii, które nigdy się nie zwrócą